Tutaj znajdziecie antyrasizm, antyklasizm, historię osób koloru i pozaeuropejskich cywilizacji oraz postkolonialne spojrzenie na (pop)kulturę.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą latinx. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą latinx. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 4 października 2022

“Casta” w hiszpańskich koloniach

 Był to system społeczny w hiszpańskich koloniach obu Ameryk i Karaibów utworzony w szesnastym wieku. Jego założenia obowiązywały do końca hiszpańskiej władzy na tych obszarach, a jego reperkusje trwają do dziś. Miał on związek ze wcześniejszą hiszpańską doktryną “limpieza de sangre", powstałą w późnym średniowieczu, aby stopniowo wykluczyć Żydów i Maurów. System “casta” usprawiedliwiał dyskryminację Rdzennej ludności i wyzysk czarnoskórych niewolników; pozwalał rozróżnić status społeczny na podstawie koloru skóry. Według niego dzielono ludzi na kilka kategorii. "Blancos” - biali “Indios” - rdzenni mieszkańcy Karaibów i Ameryk, nazwami tak przez pomyłkę Kolumba; polski odpowiednik dobrze znany “Negros” - czarnoskórzy z Afryki Subsaharyjskiej. Teoretycznie można tłumaczyć jako “czarni”, ale... polski odpowiednik jest dobrze znany. Na szczycie hierarchii “casta” stali biali Hiszpanie z Półwyspu, po nich biali urodzeni w koloniach (Kreole), a na samym dole niewolnicy afrykańskiego pochodzenia.

Sprawa staje się jednak bardziej skomplikowana, kiedy sprawdzić, jak mówiono o osobach o mieszanym pochodzeniu - i na ile te kategorie były używane w życiu codziennym.  

Słownictwo używane w księgach parafialnych, spisach ludności etc. :

Ułamki - termin - tłumaczenie

Czarny/a - negro/a - m*rz*n/ka

Rdzenny/a - indio/a - Ind*an*n/ka

1/2 Rdzenny/a 1/2 Czarny/a - zambo/a - zambo/a

1/2 biały/a 1/2 Czarny/a - mulato/a - m*l*t/ka

1/2 biały/a 1/2 Rdzenny/a - mestizo/a - metys/ka

1/4 Czarny/a 3/4 biały/a - morisco/a - morysek/ka

1/4 Rdzenny/a 3/4 biały/a - castizo/a - brak tłumaczenia

W praktyce używano słów oznaczających osoby o dosłownie mieszanym pochodzeniu, nikt raczej w życiu codziennym nie mówił/a o kimś, że ta osoba jest castizo albo morisca. Widać to zresztą nawet, gdy porówna się latynoamerykańskie i amerykańskie powieści osadzone w przeszłości. Czytając Faulknera, można głowić się nad tym, kim była "kochanka oktoronka" Charlesa Bonna. Czytając powieści Isabel Allende osadzone w Chile, raczej na takie szczegółowe rozróżnienia czyjegoś pochodzenia nie natrafimy. 

A i same Kategorie “casta” według osób je badających były jednak bardziej płynne niż może się wydawać. Już konkwistadorzy mieli Rdzenne żony, a niektórzy mężczyźni troszczyli się o swoje dzieci z czarnoskórymi niewolnicami. Dzieci takie albo zatajały swoje pochodzenie i przechodziły na “białą” stronę (uważano, że należy ukrywać niebiałych przodków, w szczególności Czarnych), albo cieszyły się statusem “wolnych kolorowych”. W niektórych rejonach natomiast nawet arystokraci poślubiali kobiety o inkaskich korzeniach. Warto również pamiętać, że kobiety także miewały dzieci z niebiałymi mężczyznami. Niemniej, nadal był to bardzo rasistowski i dyskryminujący system, i to właśnie on, a nie anglosaskie rozumienie rasy, zapoczątkował nowożytny rasizm, bez względu na to, że w praktyce nie używano większości nomenklatury “casta”. Jest to również dobry powód, aby tej nomenklatury już dzisiaj nie używać; bo powstała po to, aby dzielić, upokarzać i hierarchierizować. To nie przypadek, że obecnie w hiszpańskim większości z tych określeń (m.in. "indio", "z*mbo", "m*lato") się więcej nie używa. My też nie musimy ich używać, niech zostaną tam, gdzie ich miejsce - w historii. 

Źródła: 

https://jaroslawpietrzak.com/2019/08/14/brzydkie-slowo-mulat/

https://nativeheritageproject.com/2013/06/15/las-castas-spanish-racial-classifications/

https://unframed.lacma.org/2015/04/22/why-albino-some-notes-our-new-casta-painting-miguel-cabrera

https://es.m.wikipedia.org/wiki/Sistema_de_castas_colonial

 

wtorek, 27 września 2022

Dyskurs się zmienia - i dobrze.

 Być może to tylko moje wrażenie, a być może wy też dobrze je znacie - poczucie, że jeszcze kilka lat temu w Polsce, nawet w mniej lub bardziej progresywnych kręgach, antyrasistowski dyskurs prawie nie istniał, a kwestii z nim związanych nie rozumiano. Sama, chociażby w internecie, spotykałam osoby potępiające seksizm i homofobię, ale jednocześnie nieobeznane z reprezentacją mniejszości etnicznych czy z zawłaszczeniem kulturowym. I to od takich osób przyjmowalam poglądy, przekonana, że rasizm to już nie nasza sprawa. Z perspektywy lat cieszę się, że dyskurs się zmienił, i że pewne kwestie nareszcie są poruszane w Polsce bez szyderstw.

Z drugiej strony, wiele osób nadal tych kwestii nie rozumie, powielając pewne argumenty symptomatyczne dla tamtego okresu. Przyjrzę się im na przykładzie pewnego blogowego wpisu z 2014 roku (adres internetowy znajdziecie na końcu posta). Wpis dotyczy zawłaszczenia kulturowego, reprezentacji w mediach oraz słynnej Politycznej Poprawności. I, no cóż... Jest pełen uproszczeń.

Według statystyk czarnoskórzy w Ameryce to raptem 12% całej ludności - oczywiście jest to zależne od regionu, w jednych stanach jest ich mniej, w innych więcej. Szczerze, jak pierwszy raz czytałam te statystyki, to sama byłam lekko zdziwiona, bo w filmach czy w kreskówkach amerykańskich to dość często widywałam osoby czarnoskóre. Czyli tak zagrywka pół na pół jest po prostu przekłamaniem, chyba, że nie wiem, akcja filmu czy serialu toczy się w miejscu, gdzie faktycznie mamy dość dużą różnorodność rasową. Wiąże się z tym jeszcze jedna ciekawa rzecz - otóż często ci "social justice warriors" uważają Meksykan za "people of colour", czyli po naszemu "nie-białych". Ale jeszcze ciekawsza rzecz - Hiszpanie z Europy są już uważani za białych!

Autorka wykazuje tutaj niezrozumienie wielu spraw - bo społeczeństwo USA nie wygląda tak, że jest 12% Czarnych i 88% białych. Już w 2010 biali to było 72,4% społeczeństwa, nie 88%. Między innymi dlatego właśnie, że większość Amerykanów latynoskiego pochodzenia to nie są biali, to są osoby o mieszanym pochodzeniu - i same się tak zazwyczaj identyfikują. A wyliczanie Afroamerykanom, czy aby nie jest ich w mediach za dużo, ma mniej więcej tyle sensu, co wyliczanie tego amerykańskim Żydom albo Włochom.



Metodą manipulacji w tekście jest przytaczanie przykładów, które mają brzmieć skrajnie. Tylko że hype na Czarną Elsę wynikał z tego, że w tamtych czasach jedyną Czarną księżniczką Disneya pozostawała Tiana, a era filmów bardziej bazujących na “konsultujmy się z mniejszościami” jeszcze nie nadeszła. A Lapończycy (wł. Saami), owszem, nie są czarni. Ale jest to ludność pochodzenia azjatyckiego, w Skandynawii doświadczająca rasizmu i ksenofobii od wieków.





Porównania do n@zistów, rozmywanie zawłaszczenia kulturowego jako “dyfuzji” przy całkowitym pominięciu kwestii władzy i podwójnych standardów - klasyk. I rozumiem, że nie musimy się zgadzać z każdą definicją zawłaszczenia kulturowego, ale można to robić bez szantażowania hitl3ryzmem. Oraz bez udawania, że ten termin (po raz pierwszy użyty w 1945) to wymysł jakichś social justice warriors, bez pokrycia w teorii postkolonialnej i dyskursie akademickim. No właśnie, w teorii postkolonialnej. Bo ludzie z Globalnego Południa też mają coś do powiedzenia. 

Uff... Naprawdę cieszę się, że wiele osób zaczęło ogarniać antyrasizm inaczej. Z drugiej strony, w mainstreamie dyskusja zatrzymała się na tym właśnie poziomie. 

Źródła:

Wpis z którym polemizuję (źródło screenów i cytatów): 

http://mokrateoriasocjologiczna.blogspot.com/2014/06/problem-reprezentacji-rasowej-w-mediach.html?m=1

Źródła dat i statystyk:

https://en.m.wikipedia.org/wiki/Historical_racial_and_ethnic_demographics_of_the_United_States

https://en.m.wikipedia.org/wiki/Cultural_appropriation


wtorek, 6 września 2022

Wąska definicja białości w USA nie wzięła się znikąd.

 Czy spotykacie się czasem z twierdzeniami, że teraz “wszystkich” spoza Europy uważa się w zachodnim dyskursie za ludzi koloru (jak we wpisie poniżej)? Czy spotykacie się z heheszkami z Amerykanów, co to na serio pytają, czy Polacy są PoC, People of Color? Cóż, wszystko to wynika z wielu czynników historycznych i klasowych, a nie z tego, że Amerykanom “wszyscy” kojarzą się z Czarnymi. Bo dawniej nawet białość ludzi z Europy Wschodniej nie była w Stanach Zjednoczonych taka oczywista.

Źródło: http://mokrateoriasocjologiczna.blogspot.com/2014/06/problem-reprezentacji-rasowej-w-mediach.html?m=1

W dziewiętnastym i na początku dwudziestego wieku rozumienie rasy w USA wykraczało poza podział na Czarnych, Rdzennych Amerykanów i białych. Mówiono np. o “celtyckiej” albo “śródziemnomorskiej” rasie. Irlandzkich czy włoskich imigrantów przeciwstawiano “domyślnym” Amerykanom - w pierwszej kolejności WASP-om. WASP - White Anglo-Saxon Protestant. Także teorie “naukowe” nie były zgodne - np. biały suprematysta Lothrop Stoddard twierdził, że ludzie dzielą się na pięć ras (Czarnych, białych, Azjatów, Rdzennych Amerykanów i ludzi z Bliskiego Wschodu)

Za takich “domyślnych” Amerykanów uważano przede wszystkim białych protestantów pochodzenia angielskiego. Do tej grupy zaliczali się także protestanccy Szkoci, Niemcy i Holendrzy, oraz (np. w Luizjanie) - katoliccy Francuzi. 

Spośród europejskich imigrantów za białych w znaczeniu “anglosaskim” nie uznawano:

- Irlandczyków

- Włochów

- Greków 

- Hiszpanów

- Żydów

- a także, w pewnym sensie, Polaków i innych imigrantów z Europy Środkowej i Wschodniej .

Dla przykładu: Włochów - a szczególnie Sycylijczyków - również nie uznawano za białych, i to jeszcze na początku dwudziestego wieku. Sycylijczycy przybywający do Stanów Zjednoczonych musieli oznaczać swoją “rasę” jako “Sicilian/Southern Italian”, nie “white”. Natomiast akt imigracyjny z 1924 roku ograniczał napływ imigrantów z tej części Włoch. 

To również Sycylijczycy padli ofiarą jednego z większych linczów w Nowym Orleanie, w 1890 roku. Zginęło jedenastu mężczyzn, niesłusznie oskarżonych o zabicie szefa policji.

Tyle odnośnie imigrantów z Europy, ale co z Latynosami? Jeśli mamy mówić konkretnie o Meksykanach - większość osób ma tam i białych, i Indygennych przodków. Afromeksykanie stanowią natomiast około 3% procent populacji. A do Stanów Zjednoczonych nie emigruje i nie emigrowała zazwyczaj bogata biała mniejszość. Więc tak - jest sens mówić o Meksykanach jako o People of Color. Większość społeczeństw Ameryki Łacińskiej tak czy inaczej ma mieszane pochodzenie. Nawet na Wikipedii można znaleźć informacje, że np. w Kolumbii “Genetic studies estimate that admixture of Colombians varies between 45.9% European, 33.8% Amerindian, and 20.3% African ancestry; and 62.5% European, 27.4% Amerindian, and 9.2% African ancestry.” [za https://en.m.wikipedia.org/wiki/Mestizo_Colombians]

Źródła:

https://theundefeated.com/features/white-immigrants-werent-always-considered-white-and-acceptable/

https://en.m.wikipedia.org/wiki/Definitions_of_whiteness_in_the_United_States

https://www.nytimes.com/interactive/2019/10/12/opinion/columbus-day-italian-american-racism.html


poniedziałek, 5 września 2022

Machado de Assis

 


Machado de Assis był jednym z najsłynniejszych brazylijskich pisarzy; uważa się go za jednego z tamtejszych twórców (i prekursorów) realizmu. Urodził się w Rio de Janeiro w 1839 roku i tam zmarł w 1908. Jego rodzice byli ubodzy - ojciec był malarzem pokojowym o mieszanym pochodzeniu rasowym, matka była portugalską praczką. Machado de Assis został pomocnikiem księgarza. Z czasem zaczął publikować w gazetach, aby ostatecznie stać się znanym jako pisarz, poeta, dziennikarz i dramaturg. W 1869 roku poślubił Portugalkę Carolinę Augustę. Chociaż jego poglądy trudno było jednoznacznie określić, zazwyczaj postulował progresywne zmiany społeczne, a niektóre jego powieści - jak wydana w 1876 roku “Helena” - z polskiej perspektywy mogą nasuwać skojarzenia z pozytywizmem. Często krytykował burżuazję i kapitalizm, i współpracował z liberalnymi rządami powstałymi po zniesieniu Cesarstwa Brazylii. 

Życie de Assisa było o tyle specyficzne, że tworzył i stał się sławny jeszcze w czasach niewolnictwa, które w Brazylii zniesiono w 1888. Sam, nawet jeśli stawiano go za wzór, doświadczył ubóstwa i dyskryminacji. Nie urodził się w arystokratycznej rodzinie. Nie był postrzegany jako biały. Dlatego zakładam, że lepszy z niego przykład Czarnego twórcy z dziewiętnastego wieku niż Puszkin (on dostał na moim profilu cancel 24 lutego z oczywistych względów). Zwłaszcza że w Polsce tak mało wiemy o brazylijskiej kulturze. 

wtorek, 2 sierpnia 2022

“Niewolnica Isaura” i koloryzm

 “Niewolnica Isaura”. Na pewno kojarzycie ją jako znany brazylijski serial (w Brazylii emitowany w latach 1976-1977, w Polsce od 1985). PRL-owski relikt, który był tak popularny, że w czasie emisji pustoszały ulice (allegedly, tak twierdzi moja mama). Ale nie byłabym sobą, gdybym nie nakreśliła wam kontekstu. Otóż w Brazylii niewolnictwo zniesiono jeszcze później, niż w USA, bo w latach osiemdziesiątych XIX wieku. “Niewolnica Isaura” opowiada o okresie poprzedzającym to zniesienie i jest de facto ekranizacją abolicjonistycznej powieści Bernardo Guimarãesa z 1875 roku. Powieść miała podobne założenia, co “Chata wuja Toma”. I jak to bywa z biegiem lat, to, co w swojej epoce było antyrasistowskie, teraz okazuje się problematyczne. Isaurę gra w sumie biała aktorka, prawda? To dziedzictwo powieści, w której podkreślano, jak biało wygląda główna bohaterka, córka białego i niewolnicy o mieszanym pochodzeniu rasowym. Bo najwyraźniej tylko biało wyglądająca niewolnica mogła być dla białych odbiorców kimś, z kim można się utożsamić i komu można współczuć. Znacie ten mechanizm? To oczywiście koloryzm. Im bliżej białości, tym mniej rasizmu. I chociaż konteksty społeczne USA i Brazylii są w wielu kwestiach rozbieżne, to widząc “Niewolnicę Isaurę”, trudno nie mieć smutnych skojarzeń z tym, jak amerykańscy abolicjoniści wykorzystywali wizerunki biało wyglądających dzieci o mieszanym pochodzeniu rasowym (“white slave propaganda”). Tylko że w Brazylii miało to trochę inne źródło. 

Rasizm w USA opiera(ł) się na segregacji. Rasizm w Ameryce Łacińskiej - na założeniu, że społeczeństwa wymieszały się w ciągu wieków i dlatego rasizmu ponoć już nie ma. Taka doktryna była popularna szczególnie w Brazylii: społeczeństwo jest mieszane i dla tego nie warto i nie trzeba dociekać czyjegoś pochodzenia. Dlatego też biali tak często mogą reprezentować uniwersalne doświadczenie w popkulturze. I jak to zwykle bywa, kryją się za tym mechanizmy znane od czasów kolonialnych: jawne wymazywanie Indygennych społeczności i ukryta antyczarność. 

I tak. Postanowiłam zanalizować ten serial poważnie, ponieważ nawet teksty kultury, które wielu osobom kojarzą się z kiczem, mają swój kontekst społeczny i historyczny. Protekcjonalne podejście do latynoamerykańskich seriali to inna sprawa. Może po prostu konsumujemy coś z innego kręgu kulturowego bez świadomości, że właśnie dlatego takie seriale nie mają obowiązku wyglądać jak nasze? Tak. Serio mam chyba teraz taki etap generous read. Popkultura zmienia się powoli w każdym zakątku świata i nie powinno się nikogo zawstydzać za to, że lubi określone teksty kultury z danego regionu. 

piątek, 11 lutego 2022

Afery nie wybuchały o teksty kultury dotyczące Ameryki Łacińskiej aż do...

 Do "Naszego magicznego Encanto" oczywiście. Dzisiaj, w luźnej rozkminie, spróbuje się zastanowić, dlaczego.

Kiedy pojawiają się spory o (głównie brytyjskie) produkcje kostiumowe z aktorami i aktorkami koloru, można też przewidzieć pewne argumenty. Sugestie, że w takim razie powinno się zrobić film o białych niewolnikach. Albo że pokazywanie ludzi koloru w sytuacjach władzy robi im krzywdę. No i ofkors tradycyjne sprowadzanie wszystkiego do politycznej poprawności. Podczas gdy w rzeczywistości takie zmiany castingowe wynikają z tego, że od kilkudziesięciu lat m.in. Afrykanie i Karaibczycy są istotną mniejszością w UK. I wiecie co? Te osoby też czują się Brytyjczykami. A wszystko to nazywa się "reprezentacja".

No dobrze, ale jak to się ma do Ameryki Łacińskiej? Czy tam nie ma tekstów kultury, które można by podciągnąć pod ideę reprezentacji, nawet jeśli nie było to intencją autorów i autorek? I czy można znaleźć tam np. ten słynny film czy serial o białych niewolnikach? Moim zdaniem odpowiedź na oba te pytania brzmi: tak. 

Biali niewolnicy? Nie pamiętacie już "Niewolnicy Isaury"? Osoby koloru w rolach i na stanowiskach, których raczej byśmy się nie spodziewały? Konfiguracje etniczne, które w Polsce wzbudziłyby czysty flejm? Proszę bardzo, wszystko to znajdziecie u Marqueza.  Prezes firmy, który jest mixed-race, a jego prawą ręką jest czarnoskóra kobieta? Miłość w czasach zarazy się kłania. Markiz, którego teściem był Rdzenny Amerykanin? Rdzenny Amerykanin, powtarzam. Znajdziecie taki wątek w O miłości i innych demonach. Niewinny Arab zabity przez zacietrzewionych w kulturze wendety katolików? Nie, to nie wszechobecny terror politycznej poprawności. To tylko Kronika zapowiedzianej śmierci. Zmiana tożsamości rasowej znanej postaci na podstawie spekulacji dotyczących domniemanych czarnoskórych przodkiń? Nie, to nie Bridgertonowie. To Generał w labiryncie. Ogarnijcie się trochę.

I nie wyliczam tutaj tego wszystkiego, aby pokazać wam, że Márquez był the wokest albo the least problematic, mówiąc w pongliszu. W jego twórczości są pewne bardzo niefajne elementy. A problematyka jego utworów nie ogranicza się przecież do konfiguracji rasowych, które w europejskim kontekście są bardzo zaskakujące. Niemniej, w rzeczonym kontekście i przeniesione na ekran, mogłyby wzbudzić outrage na miarę Anny Boleyn. Tej z 2021. A nie wzbudzają, i raczej się na to nie zanosi. Dlaczego?

Myślę, że dlatego, gdyż Ameryka Łacińska traktowana jest jako obszar peryferyjny. Peryferie się nie liczą. To, co jest polityczne w centrum, na peryferiach staje się neutralne. Mieszane małżeństwa u kolonialnej szlachty? Oj tam, oj tam, przecież TAM i tak WSZYSCY są PoC, prawda? Tam kolor skóry się nie liczy. Nic bardziej mylnego. Ale żeby to zrozumieć, trzeba się Ameryką Łacińską w ogóle zainteresować. A większość osób zainteresuje się nią tylko wtedy, gdy najpierw zrobi to centrum. Czyli Disney, dajmy na to.

I dlatego nagle okazuje się, że Nasze magiczne Encanto jest flameable. No bo jak to, żeby zrobić animację o jakichś Latynosach? Żeby pokazać kulturę inną, niż Amerykanów? Skandal! To pozbywanie się białych ludzi!

Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby dojść do takiego rozumowania. Ale wiem, że rzeczona animacja może być inspirująca dla Amerykanów latynoamerykańskiego pochodzenia, którzy generalnie są niedoreprezentowani w mediach. Każdy taki film jest ważny, każdy taki film może powiedzieć nam coś nowego o otaczającym nas świecie. I tego się trzymajmy. 

piątek, 4 lutego 2022

Dziwna historia pewnej konwersacji

 Czy jest wam przykro, gdy bliskie wam osoby mówią nieprawdziwe rzeczy poparte uprzedzeniami i strachem? Mnie było tak przykro wiele razy.

Pamiętam pewną dziwną rozmowę, którą miałam z mamą kilka lat temu. Dotyczyła ona ślubu księcia Harry'ego. 

Moja mama: Jak wszyscy będą tak robić, to zabraknie białych ludzi.

Ja: Ale ty wiesz, że Meghan Markle nawet nie wygląda specjalnie na Czarną? A w ogóle mówienie w ten sposób o małżeństwach mieszanych jest rasistowskie. 

Moja mama: Nie jestem rasistką. Jak są czarni w rodzinie, to takie rzeczy wychodzą na jaw nawet po kilku pokoleniach. 

Wtedy nie umiałam określić, co jest nie tak z jej rozumowaniem. Teraz już wiem. Mniej więcej. I w sumie dziwi mnie, że nawet do Polski przeniknęło to opresyjne pojmowanie białości.

W takim rozumieniu osoba biała to osoba, która nie tylko wygląda biało. To osoba, która nie ma czarnoskórych przodków od... Pięciu pokoleń? Czterech pokoleń? A może tych przodków nie powinna mieć wcale? No bo wiecie, zawsze się może coś ujawnić. Więc strzeż się. Krew afrykańska to coś, o czym się nie mówi. Krew afrykańska to powód do wstydu. 

I, Boru Wszechlistny, taką logikę ukształtował nie tylko strach przed Czarną planetą czy przed staniem się mniejszością. Taką logikę ukształtował kolonializm, koloryzm, amerykańskie one drop rule, czyli zasada głosząca, że jakikolwiek czarnoskóry przodek czyni cię osobą nie-białą. Ale jest w tym jeszcze coś. Strach przed torna atrás.

Torna atrás to pojęcie z hiszpańskich kolonii Ameryki Łacińskiej. Oznaczało osobę z czarnoskórą praprababcią lub prapradziadkiem, która wyglądała na osobę koloru, pomimo iż znakomita większość jej przodków była biała. I chociaż terminu tego nie używano raczej w życiu codziennym (na tym etapie osoby Czarne w jednej szesnastej po prostu uznawano w Ameryce Łacińskiej za białe) to myślę, że jest on pomocny w opisie pewnego strachu i pewnego mitu. Że czarność jest czymś, czego należy się bać i się wstydzić. Bo może wrócić. W realnym życiu nieczęsto się zdarza, aby po kilku pokoleniach w białej rodzinie przyszło na świat ciemnoskóre dziecko. Ale w tekstach kultury wykorzystywano ten motyw w antyrasistowski i inspirujący sposób. Motyw, do którego wiele osób nadal podchodzi ze strachem.

Umówmy się, wiele osób krytykuje teorię o tym, że królowa Charlotte Mecklenburg-Strelitz (1744-1818) była mixed-race bynajmniej nie dlatego, że jedyna domniemana Czarna przodkini władczyni żyła w trzynastym wieku. A ujawnienie się “afrykańskich” rysów po pięciuset latach jest... Średnio prawdopodobne. Większość osób zwyczajnie boi się myśli o tym, że brytyjska królowa mogła być osobą koloru. Że jak to? Że w Wielkiej Brytanii już wtedy nie wszyscy byli biali? Że osoby PoC w epoce regencji to nie jest współczesny wymysł? Że osoba koloru u władzy? Takiego wała! Za przeproszeniem.

Strach przed torna atrás (tym razem bardzo dosłownym) to coś, co ja sama dobrze znam. Kiedy po raz pierwszy przeczytałam “Generała w labiryncie” Gabriela Garcíi Márqueza, nie mogłam uwierzyć, że Márquez celowo i świadomie, na całe eony przed wszelkimi “Bridgertonami” czy “Anną Boleyn”, napisał Bolívara jako Afrolatynosa. Wmówiłam sobie, że nic takiego nie przeczytałam. No bo jak to - teraz to tożsamość rasową znanych postaci historycznych zmieniają NAWET w książkach? A w ogóle robienie z kogoś osoby PoC na podstawie domniemanej czarnoskórej praprababci to już przesada... Ostatecznie ta powieść mi pomogła. Uczyniła mnie bardziej tolerancyjną osobą, która odnalazła powiązania pomiędzy konceptem wykorzystanym przez Márqueza, a konceptem serialu “Bridgertonowie”, w którym królowa Charlotte jest osobą koloru. Zrozumiałam wtedy, że teorie o postaciach historycznych, którym po całych pokoleniach coś się ujawniło w wyglądzie, nie służą jakiemuś zakłamywaniu historii. Tym bardziej nie służą drażnieniu naszego białego ego. Służą temu, abyśmy spojrzały na otaczający nas świat z nowej strony. Bez strachu. 

Dlatego, wybaczcie mi, ale wolę, gdy castingi color blind krytykują nie biali, a ludzie koloru. Bo my, jako osoby białe, nie tyle chcemy np. jak najbardziej wiernych produkcji historycznych. Systemowy rasizm wychował nas do tego, abyśmy na widok osoby koloru, osoby niebiałej u władzy, odczuwały dyskomfort. Dlatego nie ufam ani sobie, ani wam, za gorsz. Wybaczcie. 

środa, 13 października 2021

Czy te postaci były PoC? Teorie z czterech świata stron

 rodzinna legenda głosi, że Eudoré była Hiszpanką, a kiedy Slim zobaczył jej portret w bibliotece, oznajmił: Hattie, to nasza

ona na to, że coś mu się uwidziało, ale on upierał się, że zna całe spektrum wyglądu naszych, mówię ci, Hattie, ona jest nasza

kiedy Hattie spojrzała na nią jego oczami, dostrzegła inną Eudoré, było coś takiego w barwie jej skóry, kształcie twarzy, rysach, gęstości włosów

może i miał rację

Bernardine Evaristo, “Dziewczyna, kobieta, inna”

Drogie osoby, czy macie tak samo, kiedy widzicie portret jakiejś postaci historycznej? Czy budzi się w was przekonanie, że chociaż w oficjalnym dyskursie uznawano tę osobę za białą, to wcale ona biała nie była?

Jeśli tak macie, to nie jesteście sami/e. 

Teorie dotyczące tego, że białe postaci historyczne były PoC, nie są współczesnym wymysłem. Pojawiają się od dziesiątek lat, nawet jeśli niektóre dostały szerszą publikę dopiero teraz. 

Nie ukrywam, że w jedne wierzę bardziej, a w inne mniej, ale postaram się napisać o tych wszystkich, o których słyszałam.


Ostatnimi czasy popularna zrobiła się teoria, że Kleopatra była Czarna - gdyż albowiem jej matka mogła być Nubijką. I chociaż najbardziej prawdopodobna wydaje się inna opcja - że Ptolemeusz XII miał córkę z Kleopatrą V, jedną ze swoich krewnych i zarazem bocznych żon - to nie mam absolutnie nic przeciwko tej teorii. Ptolemeusze byli Grekami i czynnie praktykowali chów wsobny, ale, na macki Cthulhu, nie powodował nimi jakiś protorasizm! W każdym razie, wolę już osoby, którym możliwość Czarnej Kleopatry daje nadzieję, niż osoby, które nie mają racjonalnych argumentów na greckie pochodzenie królowej. Zamiast tego mają pogardę. I przekonanie, że w hellenistycznym Egipcie wszyscy byli BJALI. Oh yes, populacja, która miała wiele wspólnego z dzisiejszymi mieszkańcami Bliskiego Wschodu, i w której żyli także czarnoskórzy, z pewnością była bieluśka. Władczynią Egiptu spokojnie mogłaby być Czarna kobieta i nikogo by to nie dziwiło. Serio.

Wiem, że z polskiej perspektywy może nam to umykać, ale w takich teoriach chodzi o nadzieję właśnie. 

Dlatego nigdy nie będę śmiała się z osób, które uważają, że brytyjska królowa Charlotte Mecklenburg-Strelitz, urodzona w 1744, była PoC ponieważ mogła mieć czarnoskórą przodkinię, Madraganę. W wieku trzynastym. A jeden z jej portretów miał przedstawiać Charlotte z afrykańskimi rysami:


Ja widzę niebieskooką prawie-że-blondynkę. Ale jeśli możliwość, że Charlotte była PoC inspiruje i pociesza Czarne osoby z UK, to uszanujmy to. Nie heheszkujmy, że teraz wszystkim dorabiają takie genealogie - teoria o tej królowej sięga lat sześćdziesiątych, a rozpopularyzowano ją w latach dziewięćdziesiątych. I przede wszystkim nie zachowujmy się, jakby w czasach Charlotte nie żyli Czarni Brytyjczycy. Dido Elizabeth Belle. Ignatius Sancho. Olaudah Equiano. Francis Barber. I prawdopodobnie wiele innych osób. Nie zapominajmy o nich.

Jak widzicie, teoria o niebiałości Charlotte nie jest wcale taka młoda. Co zatem powiedzieć o Ludwigu van Beethovenie? 

Opinie, że Beethoven był Czarny, wyrażał już Samuel Coleridge-Taylor, niebiały brytyjski kompozytor zmarły w 1912. Afroamerykańscy pisarze zaliczali Beethovena do niebiałych twórców muzyki klasycznej już w latach czterdziestych. 

Ale jakie mieli podstawy? 

Teorie o Czarnym Beethovenenie są naprawdę różne. Wersja hardkorowa głosi, że był synem króla Prus i czarnoskórej służącej. Wersja bardziej popularna - że gdzieś wśród jego flamandzkich przodków byli Maurowie. I że skoro przezywano go Maurem lub Hiszpanem, to coś w tym musiało być. 

Beethoven w sumie był śniady - ale czy zaraz PoC? 

Tylko że genealogię kompozytora przebadano aż do czasów średniowiecza, i osoby badające tę kwestię twierdzą, że trudno doszukiwać się tam Maurów. A ksywy... Cóż, nie trzeba być PoC, żeby być śniadym. 

Z drugiej strony, bardzo nie lubię rozmawiania o sprawie Beethovena w tonie “przecież kompozytor nie mógł być Czarny, hyhyhy!” A teraz powiedzcie to proszę Chevalierowi de Saint Georges. Albo Samuelowi Coleridge-Taylorowi. Albo George'owi Bridgetowerowi. Życzę powodzenia.

I znów - nie śmieję się z tych spekulacji. Bo sama znam aż za dobrze to uczucie nieprawdopodobnej nadziei, rozpoznania. 

Czytacie wpis osoby, która święcie wierzy, że Simón Bolívar był Afrolatynosem uchodzącym za białego. To moja Eudoré.

Ja wiem, drogie osoby. Ja wiem, że Ameryka Południowa nikogo nie obchodzi. Ja wiem, że jak już w podręczniku się coś pojawi o tamtejszych wojnach o niepodległość, to w tonie “przewodzili im Bjali Krełole”. Oh yeah, tak bardzo biali, że nawet Beethoven, syn kapelmistrza, ma lepiej zbadaną genealogię. Ehehehe. Tak bardzo biali, że na pośmiertnych portretach zmieniano im odcień skóry.

Okej, a teraz pozwólcie, że uporządkuję moje ględzenie.

Simón Bolívar, taki ichniejszy Kościuszko z Wenezueli, urodził się w 1783 roku jako Człowiek Bez Praprababci. Nie no, żartuję. Praprababcię oczywiście miał, tyle że nie wiemy, kim ona była. Gdyż albowiem prababcia Bolívara, María Josefa Nárvaez, była nieślubnym dzieckiem nieznanej kobiety. Ach te wywody genealogiczne kolonialnej szlachty... 

Już w latach czterdziestych XX wieku oficjalni biografowie Simóna, tacy jak Gerhard Masur, przyznawali, że rzeczona praprababcia mogła być Czarna. A i debaty genealogiczne ciągną się od tamtej epoki. Jest to o tyle ciekawe, że mainstreamowi historycy nigdy nie napisali czegoś takiego o Beethovenie. A i jeszcze kilkanaście lat temu Ron Chernow, biograf Alexandra Hamiltona, dementował teorię o mieszanym pochodzeniu Rachel Faucette, mamusi Alexandra. Rachel zawsze mogła być biała z mocy whitepassingu, a nie z racji mienia samych białych przodków, zwłaszcza, że jej genealogia od strony matki nie jest dokładnie przebadana, ale cicho... 

Wiem, że ten Hamilton taki blady i fokle, ale moim zdaniem to nie wyklucza Czarnych przodków na piątym planie. 

Nie twierdzę, że przypadek Bolívara to precedens. Ale skoro już w latach czterdziestych historycy dopuszczali możliwość, że miał on jakichś Czarnych przodków, to coś musi się w tym kryć.

Gdyby jego praprababcia była biała, zakładam że nie ukrywano by jej tożsamości. Że jego rodzina otrzymałaby tytuł szlachecki - a nie otrzymała. 

Gdyby wreszcie nie było wątpliwości co do białości Bolívara, nie przemalowywano by jego portretów.

Widzę tu pewien wzór, i już wy dobrze wiecie, że nie chodzi o wąsy ani zakola... 

Celowo, perfidnie i przemyślanie przerobiono jego wizerunek i oparto go na białości. Żeby sobie lud za dużo nie wyobrażał i nie zaczął się utożsamiać. Że może jeszcze Bolívar wyglądał jak typowy Latynos? Akurat! 

No dobrze, ale czy wśród jego portretów zrobionych za życia można natrafić na odpowiednik Charlotte o “afrykańskich” rysach? Moim zdaniem można.

Simón jak miał siedemnaście lat i mógłby chodzić do szkoły z Boskim Edwardem i Bellą. 

W mojej opinii ta miniatura doskonale oddaje to, o czym pisała Evaristo. Ale nie jestem obiektywna i mnie nie słuchajcie. Gdyż albowiem do idei, że Bolívar był PoC przekonała mnie postmodernistyczna powieść neomarksistowskiego pisarza Gabriela Garcíi Márqueza.

W jego żyłach płynęło trochę krwi afrykańskiej (...) i było to tak widoczne w rysach jego twarzy, że limańscy arystokraci mówili o nim Z*mbo. Lecz w miarę jak rosła jego sława, malarze coraz bardziej go idealizowali, oczyszczali mu krew, czynili zeń postać legendarną, aż w końcu w ludzką pamięć wryło się oblicze o rzymskim profilu z pomników.

 Gabriel García Márquez, “Generał w labiryncie”

Gdyby ktoś pisał tak zajmująco o Beethovenie czy o królowej Charlotte, pewnie uwierzyłabym w tamte hipotezy.

A wiecie, co jest najlepsze? Że to nie koniec teorii z Ameryki Łacińskiej!

Bolívar był Czarny, a José de San Martín Rdzenny! *zaciera łapki*

Oh wait, ale San Martín jest jeszcze mniej znany na dzielni, i pewnie go nie kojarzycie?

Ja wiem, że ten pan nie wygląda na osobę spokrewnioną z Rdzennymi Amerykanami, ale nie uprzedzajmy wypadków. 
Otóż urodził się on w 1778, a zmarł w 1850. Był chyba najważniejszym Ojcem Założycielem Argentyny, i podobnie jak Bolívar, według standardów epoki nie należał do politycznych konserw. Umarł na wygnaniu, ale na szczęście nie w nędzy bez pieniędzy. Samotnie wychowywał córkę po śmierci żony. 
Oficjalnie jego rodzicami byli dość zamożni państwo San Martín. Ale na początku naszego wieku pojawiła się teoria, że byli to rodzice... Adopcyjni. 
Ponieważ prawdziwym ojcem José miał być Diego de Alvear, hiszpański wojskowy, a matką służąca z ludu Guaraní. Oddali oni dziecko na wychowanie San Martínom. 
Ja wiem, drogie osoby. W dziedzinie teorii spiskowych braki w genealogii brzmią wiarygodniej, niż adopcyjna drama. Tak samo, jak niezbyt przekonuje mnie twierdzenie, że matka San Martína była za stara, by go urodzić - tylko, że dziwnym trafem poprzednie dziecko przyszło na świat zaledwie dwa lata wcześniej. 
Ale... Skoro wokół pochodzenia de San Martína nie ma ponoć żadnych kontrowersji, to dlaczego władze argentyńskie nie zezwoliły na porównanie jego DNA z DNA potomków Diego de Alveara? 
Coś tu jest podejrzane... 
A swoistą wisienką na torcie jest tu inny argentyński polityk epoki, Bernardino Rivadavia. Ciekawe, dlaczego wrogowie polityczni nazywali go “Doctor Chocolate”, i dlaczego w rodzinie jego ojca zmieniono nazwisko... 
Ten pan nie wygląda PoC? A Anita Hemmings wyglądała? 

Drogie osoby, nie ukrywam, że zrobiłoby mi wielką radochę, gdyby przebadano szkieletory Bolívara i San Martína, i odkryto, że ten pierwszy miał ilość afrykańskiego DNA odpowiadającą czarnoskórej praprababci, a ten drugi był w połowie Rdzenny. Ale wiem też, ze żyjemy w europocentrycznym świecie, w którym wszyscy skupiają się prędzej na Beethovenie czy królowej Charlotte, jednocześnie zapominając o autentycznych Czarnych kompozytorach czy niebiałych royalsach, takich jak Aleksander Medyceusz. Żyjemy tez w świecie, w którym teorie o tym, że Bolívar był PoC można spotkać w artykułach naukowych, a nie internetowych, i w pracach doktorskich, a Bernardino Rivadavia jakoś nie widnieje w popularnych zestawieniach postaci, które ponoć miały być niebiałe. Ciekawe, dlaczego.
Musimy ogarnąć, że Ameryka Łacińska to nie są jakieś nieistotne peryferie, gdzie i tak "wszyscy są PoC", i że zarządzanie białością nie raz i nie dwa wykorzystywano tam w sposób dość perfidny. Musimy ogarnąć historię Czarnych Brytyjczyków, musimy ogarnąć historię Angelo Solimana i Chevaliera de Saint-Georges.  Musimy ogarnąć, że hellenistyczny Egipt czy Imperium Rzymskie były bardziej różnorodne, niż nam się wydaje, i w porównaniu z erą kolonialną zupełnie nierasistowskie. Musimy to ogarnąć, bo inaczej będziemy się kręcić w kółko wokół tych samych europocentrycznych teorii, a osoby nieznające historii autentycznych Czarnych Europejczyków z przeszłości będą reagować tym samym - outragem. 
Jednocześnie, musimy pamiętać, czemu służą te teorie, i za każdym razem to tłumaczyć: nie chodzi o odbieranie danych postaci białym. Nie chodzi o to, że osoba, która większość przodków miała białych, a jednego czy dwóch czarnoskórych, będzie wyglądać jak Idris Elba. Prędzej jak Nathalie Emmanuel:) albo jak Anita Hemmings, której afrykańskich korzeni nikt się nie domyślał. Nie chodzi też o to, czy jak na swoje czasy te postaci były najbardziej progresywne czy antyrasistowskie ever. Chodzi o nadzieję, o spojrzenie na historię z innej perspektywy. 
Pierwotnie te spekulacje miały być szokujące, odważne. Kiedy afroamerykańscy aktywiści w latach sześćdziesiątych mówili, że Beethoven był Czarny, chcieli przede wszystkim szokować. Kiedy dzisiaj mówimy, że królowa Charlotte była Czarna, to czasem odnoszę wrażenie, że wytracił się pewien rewolucyjny, obrazoburczy impet. Dlatego właśnie ja szukam nowych teorii i nowych przestrzeni. Bo ileż można odgrzewać europocentryczne kotlety o royalsach? 
"Hamilton był Czarny!" miałoby to pierwotne, szokujące znaczenie w USA. To samo znaczenie miałaby w Ameryce Łacińskiej świadomość, że Bolívar mógł być Afrolatynosem, a San Martín Metysem. To mogłoby wiele zmienić. To byłby bunt przeciwko one drop rule, przeciwko limpieza de sangre i casta, przeciwko doktrynie milczenia, z powodu której tak wiele postaci historycznych urodzonych w koloniach ma urwane genealogiczne ślady. O wiele świeższe, niż (domniemana) czarnoskóra przodkini z trzynastego wieku.    

Źródła obrazów: Wikipedia 

Źródła: José Antonio Álvarez, “La desmonumentalización en la novela histórica hispanoamericana de fines del siglo veinte” - w rozdziale drugim jest mnóstwo o tym, kim mogła być praprababcia Bolívara i o tym, jak manipulowano jego wizerunkiem

Ron Chernow, “Alexander Hamilton” - nie zgadzam się z wybranymi tezami autora, ale nadal polecam



http://misioneshistoria.com.ar/articulos/29-el-origen-mestizo-de-san-martin

http://viajes.elpais.com.uy/2018/11/13/que-sucedio-con-la-poblacion-afro-argentina/

czwartek, 7 października 2021

Antyk w kolorze

 Wiem, że może was to zaskoczyć, ale antyczne posągi, płaskorzeźby i fasady nie były białe. Były malowane. Skąd jednak to przekonanie o antycznej marmurowej bieli?

Oczywiście przez długi czas wiele elementów greckiej i rzymskiej sztuki popadło w zapomnienie. Kiedy zaczęto ją na nowo odkrywać, przede wszystkim w czasach renesansu, farba dawno znikła. A w naszą pamięć wryła się wizja bieluśkich posągów. Akurat wtedy, gdy kolonializm już raczkował. 

Jak to się ma do rasizmu i koloryzmu? Oj, ma się, wbrew pozorom. Wizja tych bieluśkich posagów to jeden z powodów, dla których zaczęto wiązać rzymską czy grecką tożsamość z białością. Że w starożytności nikt nie słyszał o koncepcie rasy? Że Plutarch z Cheronei pisał o Greczynce, która urodziła ciemnoskóre dziecko, ponieważ jej pradziadek był Etiopem? Że na portretach z Fajum można zobaczyć mnóstwo odcieni skóry, od bladego po ciemnobrązowy? Że w rzymskiej Brytanii służyli Etiopowie i Syryjczycy? Że co, przepraszam?

Mieszkańcy rzymskiego Egiptu - tak bardzo “homogeniczni”... 

No weś, wizja starożytności jako homogenicznej epoki ONLY FOR WHITES jest ważniejsza od jakichś tam, pożal się Zeusie, faktów. A jeśli marmurowe białe posągi tę wizję umacniają, to tym gorzej dla faktów. 

To by wiele tłumaczyło. To by tłumaczyło, dlaczego w dziewiętnastym wieku rasiści uważali Starożytnych Greków za niebieskookich blondynów, i twierdzili, że współcześni Grecy to jest jakaś niegodna podróba. To by tłumaczyło, dlaczego wektor przemalowywania portretów to zazwyczaj od ciemniejszego do jaśniejszego - wystarczy spojrzeć na to, co ONI* zrobili z Aleksandrem Medyceuszem, Simónem Bolívarem, czy José Miguelem Carrerą. 

Ile razy mam tłumaczyć, że Bolívar to był z krwi i kości Latynos, a dopiero później go PSZEMALOWALI? 

Kiedy wiesz, że José Miguel Carrera miał wśród przodków Żydów sefardyjskich, ukrywanie jego oliwkowej cery przestaje wydawać się niewinne... 

Tak, w Ameryce Łacińskiej też kwitł ten proceder. Była to pozostałość systemu "casta", w którym nawet ciemniejsza cera czy kędzierzawe włosy mogły wzbudzić skojarzenia z mieszanym pochodzeniem rasowym. A przecież założyciele latynoamerykańskich państw mieli być nieskazitelni i bledziutcy. Jak Rzymianie - ci Rzymianie z bieluśkich posągów. Bo prawdziwi Rzymianie nie mieli problemu ze śniadymi menami. Z bladymi, owszem. Blada cera u mężczyzny była symbolem słabości i tchórzostwa. Ehehehe. Blade to sobie mogły być matrony, żeby pokazać, że "szlachta nie pracuje". Seksizm, owszem. W jakimś sensie także koloryzm. Ale nie rasizm.  

To by wreszcie tłumaczyło, dlaczego wkluczanie osób niebiałych jako np. rzymskiego żołnierza w filmie edukacyjnym dla dzieci, a nie niewolnika, budzi taki outrage. 

I nikt nie twierdzi, że przeciętny Rzymianin z Italii czy przeciętny Grek z Półwyspu Bałkańskiego był PoC. Niemniej, już w hellenistycznym i rzymskim świecie istniały małżeństwa mieszane, a osoby afrykańskiego czy azjatyckiego (w znaczeniu: z Bliskiego Wschodu) pochodzenia mogły pełnoprawnie uczestniczyć w greckiej kulturze czy zdobyć rzymskie obywatelstwo. 

*już wy wiecie, że nie chodzi o Reptilian!

Źródła obrazów: Wikipedia 

Źródła: 

https://www.forbes.com/sites/drsarahbond/2017/04/27/whitewashing-ancient-statues-whiteness-racism-and-color-in-the-ancient-world/

https://www.newyorker.com/magazine/2018/10/29/the-myth-of-whiteness-in-classical-sculpture

https://www.abc.net.au/radionational/programs/the-art-show/art-show-breaking-myths-of-whiteness-in-classical-sculpture/13462154

piątek, 16 lipca 2021

"Karaibski typ urody generała", czyli czy Simón Bolívar był "torna atrás"?

TW: slury, obrazy “casta”, strumień nieświadomości 

Drogie osoby, drogie kurczaki, nawet nie wiem, od czego zacząć. Nie wiem, czy zrozumiałyście cokolwiek z tytułu tego posta - oprócz “Simón Bolívar” - i czy w waszych mózgach wytworzyło się jakieś skojarzenie poza “Oh, wait, to po nim nazwali cały kraj w Ameryce Południowej... Ale osochodzi?” 

Obiecałam, że będzie na tym blogasku postmodernizm? No i jest - ponieważ podzielę się dzisiaj z wami refleksją na temat pewnego aspektu “Generała w labiryncie” Gabriela Garcíi Márqueza.

Chronologia w tej powieści jest równie poszatkowana, co w “Pannach z Wilka”. Simón Bolívar ma osobowość skomplikowaną niczym Król Julian i Barbara Niechcic razem wzięci. Rozdarty jest jako ta sosna. A symbolika która go otacza jest tak złożona, że Podkowiński i Malczewski to przy niej pikuś. 

Mogłabym pisać godzinami o tym, ile w tej powieści postmodernistycznej dekonstrukcji, ile postnowoczesnej niezgody na wtłaczanie protagonisty w jeden archetyp - i to nieważne, czy mówimy o archetypie wojskowego, ekscentryka, dandysa, cierpiętnika, przywódcy... Mogłabym pisać o nawiązaniach Márqueza do bóstw solarnych i bóstw chtonicznych, do znaczenia labiryntu, do starożytnych paszkwili i średniowiecznych żywotów świętych, do Styksu którego funkcję pełni w powieści kolumbijska rzeka Magdalena, do koncepcji ciała króla i Króla Ostrokrzewu który umiera zimą... Zupełnie jak Bolívar. 

Jeżó, spytacie, co to - jakieś mistyczne uzasadnianie á la Daenerys Targaryen jest nowym Azorem Ahai?

Pieśń Lodu i Ognia jest adekwatnym skojarzeniem, zaprawdę powiadam wam. 

Ponieważ Simón Bolívar ma swoje R+L=J. 

“Generała w labiryncie” przeczytałam pewnego maja i była to dla mnie lektura roztrzaskująca serce na kawałki jako te “Nie oddam dzieci” Katarzyny Michalak. Z jej powodu zaliczyłam dwudniowy epizodzik depresyjny. Byłam tak straumatyzowana cierpieniem głównego bohatera który umiera na suchoty w nędzy bez pieniędzy, że, nie ukrywam, wyparłam część wrażeń z czytania.

W trakcie lektury natrafiłam na pewien cytat w który nie chciałam uwierzyć. Na angielskiej Wikipedii zobaczyłam zaś portret Simóna Bolívara, który wywołał we mnie szok kulturowy.

Nie mogłam uwierzyć, że patrzę na osobę, która w moich oczach nie jest biała. A przypominam, że ja z tych, co nawet nie odgadła niebiałości Ginewry w “Przygodach Merlina” dopóki jej nie powiedzieli.

Co to za portret? Co to za cytat, spytacie. 

Wszystko wyparłam. Nie chciałam do tego wracać. To wszystko przez te wojny kulturowe, przez te afery o Javerta czy innego Copperfielda. Zmyśliłaś sobie, że przeczytałaś, że Bolívar miał Czarną praprababcię czy prababcię, i że dopiero potem domalowano mu “orle rysy”. Zmyśliłaś sobie ten portret. A nawet jeśli nie, to pewnie tylko jakaś “licentia poetica”. 

Cytat zapamiętałam niedokładnie, ponieważ chodziło o “rzymski profil” a nie “orle rysy”, i definytywnie o praprababcię. Portret też musiał zapaść mi w pamięć z trochę innych powodów, niż początkowo myślałam. Ale ogólny zarys - możliwość, że Bolívar nie był wcale biały - się zgadzał. 

Podobnie, jak wróciłam do portretów trumiennych z Fajum i zaakaceptowałam, że obrazują one zróżnicowane społeczeństwo, wróciłam też do kwestii pra(pra)babci Simóna Bolívara.

Znalazłam cytat. Znalazłam portret. Znalazłam chłopaka... A nie, to nie ta piosenka. Dzieweczka nie idzie do laseczka.

Ale nie uprzedzajmy wypadków. 

Nie ukrywam, Márquez naprowadza nas na trop powoli; tak powoli, że na pewne wskazówki nie zwróciłam nawet uwagi za pierwszym czytaniem. Pisze np. że Bolívar miał “szorstkie, falujące karaibskie włosy”. Karaibskie włosy... Z czym kojarzą wam się karaibskie włosy?

... 

Ale ostateczny dowód, i to rzucony mimochodem, zyskujemy dopiero w dwóch trzecich książki. 

Będzie TEN cytat. Z moimi wyjaśnieniami. 

Najstarszym jego portretem była anonimowa miniatura, namalowana w Madrycie, kiedy miał szesnaście lat. 

 Yay, miał szesnaście lat! Zgodnie z tradycją starożytnych fanfików onetowych, mógł już schodzić na śniadanie i robić leTki makijaż! BTW, miniatura jest z 1800. Jeśli zrobiono ją po 24 lipca, to Simón miał już lat siedemnaście. 

Gdy miał trzydzieści dwa, zrobiono mu drugą, na Haiti, 

 Casus z wiekiem odwrotny. A na Haiti to Bolívarek se siedział na socjalu u tamtejszego prezydenta, Alexandre Pétiona, który w ogóle nie był biały. Wyłudził od Pétiona armię i wsparcie. 

i obie wiernie oddawały ówczesny wiek i karaibski typ urody generała. 

 Karaibski typ urody generała... Czy tylko ja mam wizję Bolívara pijącego drinki na plaży w San Escobar? To jest taka piękna nazwa...

BTW, na moim Insta nikt nie ogarnia, że to nie żadna Rihanna czy inna Moana prezentują ten typ urody, tylko jego Jaśnie Ekscelencja el presidente Wyzwoliciel. Smuteczeq. 

A teraz najlepsze. Strzeżcie się, albowiem nadchodzi afrocentryzn i zagłada cywilizacji, gdyż... 

W jego żyłach płynęło trochę krwi afrykańskiej - po prapradziadku, który spłodził syna z niewolnicą - i było to tak widoczne w rysach jego twarzy, że limańscy arystokraci mówili o nim Zambo. 

 Bolívar. Był. Czarny. Jak. Nathalie. Emmanuel.

Pamiętacie slur “Z*mbo”? Pamiętacie, że jest to określenie na dziecko osoby Rdzennej z osobą Czarną? Taki odpowiednik “synek, taka impra była...”? Ehehehe.

Z*mbo, ilustracja poglądowa

Lecz w miarę jak rosła jego sława, malarze coraz bardziej go idealizowali, “oczyszczali” mu krew, czynili zeń postać legendarną, aż w końcu w ludzką pamięć wryło się oblicze o rzymskim profilu z pomników. 

Drogie dzieci, tak się kiedyś uprawiało propagandę i whitewashing.

A teraz jeszcze raz, cała sekwencja. Jestem w końcu świadoma, że moje wyjaśnienia więcej komplikują, niż tłumaczą.

Najstarszym jego portretem była anonimowa miniatura, namalowana w Madrycie, kiedy miał szesnaście lat. Gdy miał trzydzieści dwa, zrobiono mu drugą, na Haiti, i obie wiernie oddawały ówczesny wiek i karaibski typ urody generała. W jego żyłach płynęło trochę krwi afrykańskiej - po prapradziadku, który spłodził syna z niewolnicą - i było to tak widoczne w rysach jego twarzy, że limańscy arystokraci mówili o nim Zambo. Lecz w miarę jak rosła jego sława, malarze coraz bardziej go idealizowali, “oczyszczali” mu krew, czynili zeń postać legendarną, aż w końcu w ludzką pamięć wryło się oblicze o rzymskim profilu z pomników.

 Gabriel García Márquez, “General w labiryncie” 

 Zanim dojedziemy do tego, czy ten cytat to “licentia poetica” Gabo czy prawda historyczna, zajmiemy się kwestią portretów i przekładu.

“Anonimowa miniatura” z Madrytu to był właśnie ten wizerunek, który przyprawił mnie o istny szok.

Simón jak miał szesnaście lat i mógł już schodzić na śniadanie

To oczywiście wrażenie subiektywne, ale moim zdaniem ten portret nie przedstawia osoby białej. I nie chodzi mi bynajmniej o casus Banderasa, którego wzięto za PoC-a.

Piraci z Karaibów, wersja 1816
Teraz to już w ogóle nie znam się i nie wypowiem, ale na tym portrecie bliżej mu urodą do stereotypowego Latynosa niż do, powiedzmy, Katarzyny Aragońskiej. Która też miała “krew hiszpańską”. Ehehehe. Aczkolwiek gdybym szukała dowodów na “Bolívar był PoC”, to posłużyłabym się prędzej portretem z 1800 roku. 

No dobrze, ale co z tłumaczeniem? Otóż polskie tłumaczenie może wprowadzać w błąd. 
El más antiguo de sus retratos era una miniatura anónima pintada en Madrid cuando tenía dieciséis años. A los treinta y dos le hicieron otro en Haití, y los dos eran fieles a su edad y a su índole caribe. Tenía una línea de sangre africana, por un tatarabuelo paterno que tuvo un hijo con una esclava, y era tan evidente en sus facciones que los aristócratas de Lima lo llamaban El Zambo. Pero a medida que su gloria aumentaba, los pintores iban idealizándolo, lavándole la sangre, mitificándolo, hasta que lo implantaron en la memoria oficial con el perfil romano de sus estatuas.

Ileż tu różnic! “Su índole caribe”, “jego karaibski typ urody”, zamiast przepięknej frazy “karaibski typ urody generała”! “Memoria oficial”, “oficjalna pamięć”, zamiast “ludzkiej pamięci”...

I najważniejsze - informacja, po kim Bolívar miał mieć rzeczoną “krew afrykańską”.

“por un tatarabuelo paterno que tuvo un hijo con una esclava” nie oznacza “po prapradziadku, który spłodził syna z niewolnicą”. “Un hijo” można przetłumaczyć także jako “dziecko”.

Jak mogłoby brzmieć dokładne tłumaczenie? 

W jego żyłach płynęło trochę krwi afrykańskiej - poprzez prapradziadka OD STRONY ojca, który miał DZIECKO z niewolnicą (...)

 Poprzez prapradziadka od strony ojca, który miał dziecko z niewolnicą... 

Wtedy wszystko się zgadza. Wszystko zgadza się z teoriami historyków odnośnie prababci Simóna Bolívara. Która, do cholery, nie była synem. *dzwoni do Nalaskowskiego w sprawie ataku Dżędera*

Oddajmy głos Gerhardowi Masurowi, który napisał biografię Bolívara w latach czterdziestych XX wieku. Zapewne cytat ten mogłabym zdobyć w polskiej lub chociaż angielskiej wersji, ale znacie moje lenistwo. Dlatego będziecie się męczyć z wersją hiszpańską.

 Sin embargo, encontramos un hilo desprendido en la trama genealógica de la familia Bolívar, en la persona de María Petronila de Ponte, que se convirtió en la segunda esposa de Juan de Bolívar a comienzos del siglo XVIII. (...) La madre de María fue la hija ilegítima de una mujer desconocida, a quien sólo pudo encontrarse en el registro de nacimientos bajo el nombre de María Josefa.

Resulta imposible determinar por los registros si ella tenía o no sangre europea, pero no debemos afirmar únicamente por eso que Bolívar era mulato. No obstante un estudio de su fisonomía y ciertas peculiaridades de su carácter, hacen que parezca probable que tuviese una ligera proporción de sangre negra.

 O co tutaj chodzi? Otóż na drzewie genealogicznym Bolívara jest “urwany ślad”. Przeczytajcie uważnie, bo to wszystko skomplikowane. 

Od strony ojca Simón miał babcię, niejaką Maríę Petronilę de Ponte. María Petronila była ślubną córką  Maríi Josefy Nárvaez. María Josefa była nieślubną córką przybyłego z Hiszpanii oficera oraz NIEZNANEJ kobiety. Nie wiemy NIC o jej matce.

Niby taka “pożondna” rodzina, a niewiadomo, kim była praprababcia...

Potem Masur pisze, że nie da się określić, czy rzeczona zaginiona praprababcia miała krew europejską bądź nie. Uważa też, że raczej nie da się potwierdzić, czy Bolívar był M*latem. Jednocześnie dochodzi do wniosku, że jest całkiem prawdopodobne, że miał on trochę czarnej krwi. 

Gerhard? Przecież nikt nie twierdzi, że Simón był w połowie Czarny jak Aleksander Medyceusz. 

Aleksander Medyceusz, ilustracja poglądowa

Ja tu tylko twierdzę, że on był Czarny w jednej szesnastej. W jednej szesnastej. Pięć pokoleń wstecz. Jak Natalia Aleksandrowna Puszkina. 

Córka Puszkina, ilustracja poglądowa

Mi też chodzi o “trochę krwi afrykańskiej”. Nie o więcej.

parezca probable que tuviese una ligera proporción de sangre negra.

 Radzę zwrócić waszą uwagę na ten fragment. Lata czterdzieste. Lata czterdzieste.

Już wtedy historycy przyznają, że Bolívar MÓGŁ mieć jakichś Czarnych przodków, że odległych to odległych. Już wtedy uznają to za prawdopodobne. W czasach, kiedy nikt za bardzo nie sprzyjał takim teoriom. A i potem wśród historyków i badaczy genealogii toczyła się debata na ten temat. 

Chyba coś musi być na rzeczy.

To prawda, że nie możemy Bolívarowi udowodnić, że jego nieznana z tożsamości praprababcia była czarnoskórą niewolnicą. Ale moim zdaniem ta hipoteza układa nam pewne elementy w logiczną całość.

Milczenie, które otacza tę kobietę. Fakt, że Bolívarowie, bogaci plantatorzy z wenezuelskiego wybrzeża, ostatecznie nie otrzymali tytułu szlacheckiego - w czasach, kiedy María Petronila de Ponte, wnuczka nieznanej kobiety, należała już do ich rodziny. I wreszcie ten portret z Madrytu. Portret młodzieńca o włosach aż nazbyt kędzierzawych.

Fakt, że za życia Bolívara portretowano jako śniadego, z czarnymi włosami - zazwyczaj falującymi - a wyobrażenia malarzy historycznych ukazują bladego bądź oliwkowego mężczyznę o brązowych prostych włosach, wiele nam może powiedzieć. Czyżby jego “odcień skóry” i kolor włosów były sprawą polityczną? Czyżby zrobiono wszystko, aby ukryć, że z urody był typowym Latynosem, który mógł być też uchodzącym za białego kol*rowym?

Porównajcie tylko. I patrzcie na daty. 

Simón Bolívar umarł w 1830.

To portret z 1824:


Gdybym nie wiedziała, że ten portret wykonano za życia, pewnie myślałabym, że to jakiś współczesny reclaiming z przyciemnioną cerą.

Jest to najśniadszy portret Bolívara ever. Co ciekawe, namalował go Gil de Castro, rozchwytywany przez ówczesną latynoamerykańską generalicję malarz. Malarz o mieszanym pochodzeniu rasowym. Namalował najbardziej śniady portret Simóna. Przypadek?

Moim zdaniem nie. 

Dla porównania - dwa konwencjonalne przedstawienia Bolívara w gatunku “łojciec narodó”, DRUGA połowa dziewiętnastego wieku:


Kiedy wiesz, że ten nieprawdziwy wizerunek Bolívara wyskakuje na angielskiej i hiszpańskiej Wikipedii, a ludzie tymczasem lamentują, że “bendom pszemalowywać portrety Anny Boleyn”... 

Powiem tak. Pomiędzy tym, jak Bolívar wyglądał za życia, a jak wyobrażali go sobie potem malarze, jest wyrwa głębokości Rowu Mariańskiego.

A jeśli nadal myślicie, że nie chodziło o whitewashing, spójrzcie na to gustowne porównanie, które pozwoliłam sobie wykonać.

Dotyczy ono portretu z Madrytu oraz fragmentu wyobrażenia z lat dwudziestych XX WIEKU pt. “jak Sajmon się chajtnął w wieku osiemnastu lat”.


Po lewej widzimy śniadego młodzieńca z czarnymi włosami które mogą być włosami typu afro. Po prawej widzimy młodzieńca o prostych brązowych włosach z kasztanowym połyskiem, i z różowiutką cerą. PSZYPADEG?

Znowu. To jest. Do cholery. Jakaś wyrwa.

“Malarze coraz bardziej go idealizowali (...) aż w końcu w ludzką pamięć wryło się oblicze o rzymskim profilu z pomników.”

Gabo? Panie Márquez? Pana książki nie zawsze były rigczowe, przyznaję. Ale ta diagnoza udała się Panu znakomicie. Pozdrawiam i wysyłam Panu torcik wedlowski w zaświaty.

Z poważaniem, BeBeBess.

A teraz na poważnie. 

Trudno nie odnieść wrażenia, że Simón Bolívar miał conajmniej śniadą cerę i conajmniej falujące czarne włosy. I że było to sprawą polityczną.

Spróbujmy założyć, że faktycznie miał tę Czarną praprababcię. Spróbujmy założyć, że było to trochę widać po jego urodzie. Spróbujmy założyć, że Simón Bolívar był torna atrás. Nie do końca białe dziecko które po pięciu pokoleniach przyszło na świat w (cholernie zamożnej) uchodzącej za białą rodzinie.

“Torna atrás”, ilustracja poglądowa

Jak zatem w 1807 bez problemu podróżował po Stanach Zjednoczonych w których obowiązywała doktryna “one drop rule”? Jak w 1802 bez problemu ożenił się z kobietą ze swojej klasy społecznej? Jak w 1804 zjawił się na koronacji samego Napoleona?

Jak? Będąc, do cholery, bogatym synem plantatora/bogatym Hiszpanem/Kreolem/Baskiem/whatevah który trzymał gębę na kłódkę odnośnie swoich niebiałych przodków.

Ja wiem, że na Filmwebie i innych tego typu portalach się o tym zapomina, ale klasa społeczna miała znaczenie. Byłxś bogatx to na wiele rzeczy przymykano oko. Byłxś bogatx to mogłxś sobie wymodelować włosy na europejską modłę. Byłeś bogaty to mogłeś nawet być właścicielem niewolników, który miał Czarną praprababcię. Byłeś bogatym Hiszpanem z kolonii? W Stanach będą widzieć Hiszpana i uznawać, że pod twoją śniadością nic się nie ukrywa. Podobnie w Paryżu.

Money, baby. 

Nie wspominając zresztą o tym, że osoby mające o wielu więcej niebiałych przodków niż jedna praprababcia spokojnie uchodziły za białe.

Anita Hemmings, wnuczka DWÓCH Czarnych kobiet

Avril Coleridge-Taylor, wnuczka Czarnego mężczyzny

Giulia de' Medici; miała Czarną babcię

Czy wiecie już, do czego zmierzam? Nie tylko Simón Bolívar mógł po pięciu pokoleniach uchodzić za białego. Także jego babcia, María Petronila de Ponte, mogła wyglądać na białą - nawet jeśli jej nieznana babcia była Czarna. A jeśli tak było, to María Petronila zawarła korzystne małżeństwo dzięki whitepassingowi. Jej syn mógł uchodzić za białego, bo określenia na takich jak on funkcjonowały conajwyżej na obrazach “casta”, a nie w życiu codziennym. Nie wspominając już o jej wnuku.

Bolívar mógł sobie nawet być niebieskookim blondynem. To nadal nie wykluczałoby Czarnej praprababci.

No dobrze, ale skąd hipoteza, że nieślubna matka Maríi Josefy, prababci Simóna, była akurat Czarną niewolnicą? Nie istniały inne typy zakazanych związków? Nie mogła być Rdzenną służącą? Żydówką sefardyjską? Albo białą dobrze urodzoną panienką której reputację były kochanek starał się chronić?

Zacznijmy może od tego, że na karaibskim wybrzeżu przyszłej Wenezueli mieszkało o wiele więcej osób Czarnych niż Rdzennych. Ergo, to że Czarna kobieta pracowała u białego, było bardziej prawdopodobne, niż że robiła to kobieta Rdzenna. Poza tym, przyznanie się, że córka jest “mestizą” - w połowie Rdzenną - było o wiele mniej deprymujące, niż przyznanie, że jest ona “mulatą”. Czarni przodkowie to było coś, co należało wymazać, ukryć. A i samotny mężczyzna prędzej zrobiłby dziecko niewolnicy niż kobiecie swojego stanu. Jednocześnie, w rejonie tradycja troszczenia się o takie niebiałe dzieci była o wiele silniejsza, niż np. na Amerykańskim Południu.

W rankingu “omerty” Czarna praprababcia stałaby wyżej od praprababci Rdzennej bądź żydowskiej, zaprawdę powiadam wam.

Ale czy w takim razie - jeśli zakładamy istnienie tej Czarnej praprababci - to czy Bolívar w i e d z i a ł? 

Mógł nie wiedzieć. Mógł wiedzieć i temu zaprzeczać, radośnie korzystając ze swoich przywilejów klasowych. Z pewnością nie można porównywać go z niesławnym Tomaszem Jeffersonem - jakby nie było, wyzwolił swoich niewolników, a od powrotu z Haiti naciskał na systemowe zniesienie niewolnictwa. Ale nie możemy zapomnieć, że jego rodzina zbudowała swój majątek na krzywdzie i krwi. Nie możemy zapomnieć, że jego ojciec mógł być de facto Czarnym plantatorem. I nic z tym nie robił. 

Nic nie odejmie woni krwi z tej ręki. 

A wiecie co jest najlepsze? Że plantatorzy z Czarnymi przodkami to wyjątkowo stary trop literacki. 

Już w dziewiętnastowiecznej literaturze w USA pojawia się motyw dziewczyny skromnego stanu która wychodzi za mąż za bogatego mężczyznę i rodzi niebiałe dziecko. Gdy zostaje oskarżona o bycie niebiałą albo o zdradę z czarnoskórym, okazuje się, że to mąż ukrywał to i owo po genealogii. 

W “Absalomie, Absalomie!” (1936) Williama Faulknera, dorobkiewicz Thomas Sutpen poślubia Eulalię, córkę haitańskiego plantatora. Ponieważ dziewczyna jest śniada, jej ojciec twierdzi, że matka była Hiszpanką. Potem, oczywiście, okazuje się, że matka była osobą o mieszanym pochodzeniu rasowym, a Sutpen porzuca żonę z powodu “krwi m*rzyńskiej”. Syn Eulalii i Sutpena, Charles, w ogóle nie myśli o sobie jako o Czarnym, korzystając do woli z niuansów francuskiej kultury Luizjany i szastając pieniędzmi. 

Z kolei Jean Rhys wydaje w latach sześćdziesiątych “Bezkresne Morze Sargassowe”, prequel “Dziwnych losów Jane Eyre” opowiedziany z perspektywy pana Rochestera i jego kreolskiej żony z Jamajki, Antoinette Cosway. Pan Rochester myśli o żonie w taki sposób:

Creole of pure English descent she may be, but they are not [her eyes] English or European either.

 W połączeniu z obawą Antoinette, że jej włosy odrosną za ciemne - i z opisem jej matki, która nie miała “dość dobrego” pochodzenia jak na żonę plantatora - trudno nie odnieść wrażenia, że chodzi o ukrywanie niebiałych przodków. Jest to tym bardziej wyraźne, kiedy Antoinette za wszelką cenę próbuje zaprzeczyć jakimkolwiek powiązaniom rodzinnym z Czarnymi, kiedy uważa swoją rodzinę za ciemiężoną zarówno przez wyzwolonych Czarnych, jak i przez brytyjskich przybyszy.

Haiti, Jamajka, Amerykańskie Południe - wszędzie tam można było jakoś ukryć Czarnych przodków. A co dopiero w Ameryce Łacińskiej, gdzie hierarchie rasowe nigdy nie były aż tak ostre? Gdzie w życiu codziennym nikt nawet nie potrzebował kategorii określającej osobę Czarną w jednej szesnastej?

Przypadki Charlesa i Antoinette są o tyle ciekawe, że na ich podstawie łatwo odtworzyć, jak do kwestii swojej Czarnej praprababci mógł podchodzić Simón Bolívar - o ile ta praprababcia była Czarna.

A na podstawie tego, co w 1989 napisał Márquez, łatwo mi uwierzyć w tę historię. 

Ponieważ w jego książce Bolívar jest cudownie ludzki. Cudownie rozdarty. Cudownie przeczący oficjalnemu, wybielonemu wizerunkowi. Jest taki, jaki mógł być naprawdę. Jest po prostu facetem z Karaibów. Z karaibskimi włosami, karaibskim typem urody, i z odrobiną krwi afrykańskiej. Jest bliższy mieszkańcom Kolumbii i Wenezueli, niż ten blady łysiejący mężczyzna z oficjalnych portretów. 

I hiszpańskojęzyczni badacze i badaczki dobrze to wiedzą. Dla nich Czarny Bolívar w powieści Márqueza to nie jest żaden afrocentryzm czy inna poprawność polityczna. Dla nich to element postmodernistycznego retellingu, demitologizacji, dekonstrukcji wizerunku “kreolskiego” Ojca Założyciela. Dla nich to retelling oparty na całkiem prawdopodobnej hipotezie.

A hipoteza którą przyjął Márquez jest jeszcze ciekawsza w świetle reszty jego twórczości. 

Ponieważ Márquez zazwyczaj nie skupiał się na osobach, które dziś nazywamy Afrolatynosami. Główni bohaterowie w jego książkach są zwykle albo częściowo Rdzenni, albo biali. A i idea, że posiadanie ciemnoskórych przodków odciśnie się na kolejnych pokoleniach, właściwie się nie pojawia. 

W “Stu latach samotności” rodzina Buendía to potomkowie Hiszpanów i Rdzennych Kolumbijczyków. W “Miłości w czasach zarazy” Fermina Daza i jej mąż są biali, a Florentino Ariza, jej dawny ukochany, to syn białego i częściowo Rdzennej kobiety. W “O miłości i innych demonach” markiz i jego metyska żona mają rudą i bladą córkę. 

A potem Márquez pisze Bolívara o “karaibskich włosach” i “karaibskim typie urody”. Pisze k*lorowego który uchodzi za białego pomimo “krwi afrykańskiej” widocznej “w rysach jego twarzy”. Pisze osobę, którą można by nazwać “PoC leading protagonist”. Dlaczego? Czy wobec tego, że pracował nad książką latami i dokładnie sprawdzał chronologię oraz inne aspekty historyczne, dopisałby Bolívarowi niebiałych przodków tylko w imię retellingu? 

Myślę, że nie. 

Czarny Bolívar to w ujęciu Márqueza element szerszej dekonstrukcji. W jego powieści Bolívar nie jest nieskazitelny. Nie jest postacią z pomników. Jest nieczysty. 

Nieczysty, ponieważ umiera na gruźlicę, a traktują go jak trędowatego. Boją się jego prześcieradeł. Boją się sztućców, którymi jadł. Nieczysty, ponieważ z Kościołem ma raczej na pieńku. Nieczysty, ponieważ nigdy - a przynajmniej w latach swojej sławy - nie żył zgodnie z oczekiwaniami konserwatywnego społeczeństwa. Wreszcie nieczysty, ponieważ nie-biały - pomimo “szlachetnej krwi baskijskiej”. Nieczysty, ponieważ “limpieza de sangre” nie może potwierdzić jego rodowodu. 

Márquez bardzo świadomie gra tymi motywami i dokonuje ich reclaimingu. Konfrontuje osoby czytające ze strachem, który wpoiło nam ostatnie czterysta lat systemowego rasizmu.  Ze strachem, że Czarni w twojej rodzinie wyjdą na jaw nawet po kilku pokoleniach. Ze strachem o “czystość” krwi. Z traktowaniem afrykańskiego dziedzictwa jako skazę, piętno. Konfrontuje nas z zaprzeczaniem za wszelką cenę, że, o zgrozo!, znana i wpływowa postać nie była wcale taka biała. Zupełnie świadomie prezentuje retellingową, kontrkulturową wersję historii, w której niecne praktyki - takie jak whitewashing - są ujawniane i konfrontowane. W której kształtowanie pamięci tak, jak to się podoba białym elitom, jest oczywiste, ale zarazem poddane krytyce. 

Jeśli Márquez chce coś przekazać, to jest to wezwanie do zerwania ze strachem. Przestańmy się bać. Przestańmy robić w gacie ze strachu, że Znani i Wpływowi bywali także k*lorowi. Przestańmy szukać wymówek dla ich niebiałości, twierdząc, że “to była tylko propaganda”. Że “to były tylko plotki”. Że wtedy “wszyscy się o to oskarżali”. Skoro zresztą było tyle oskarżeń, to musiało się w nich kryć trochę prawdy. 

Przyznajmy w końcu, że Puszkin i Dumas byli Czarni. Przyznajmy, że Aleksander Medyceusz był Czarny. Przyznajmy, że Simón Bolívar i Bernardino Rivadavia mogli być Czarni. Nikt nie chce ich komukolwiek odbierać. Nikt nie twierdzi, że odcieniem skóry przypominali Idrisa Elbę - prędzej Nathalie Emmanuel. 

Jeszcze kilkanaście lat temu osoby badające opisywały márquezowską wersję Bolívara jako “mulato caribeño”. My możemy opisać go inaczej. Jako chłopaka z Karaibów. Jako Czarnego - w szerokim znaczeniu tego słowa. Mamy prawo dokonać tej reinterpretacji. 

To nieistotne, że uważał się za białego. To nieistotne, czy wiedział czy nie wiedział, kim była jego praprababcia. To nieistotne, z jakich przywilejów klasowych korzystał. Istotne jest to, że sama możliwość tego, że miał Czarną praprababcię może dać komuś nadzieję.

Bywali bardziej rigczowi i bardziej niebiali od niego w Ameryce Łacińskiej, tacy jak Vicente Guerrero. Bywali też biali, którzy od początku opowiadali się za równością, a nie doszli do takich wniosków po kilku latach walk o niepodległość z okładem - tacy jak Miguel Hidalgo y Costilla. 

Ale jeśli Bolívar jako Czarny miałby dawać komuś nadzieję, to należy to wykorzystać. Ostatecznie, w identyfikowaniu się z postaciami historycznymi najczęściej nie chodzi o to, czy nasi przodkowie należeli do tej samej klasy społecznej. Właściwie to lubimy wyobrażać sobie, Czarnx i bialx, że i my należelibyśmy do grupy bogatych wyzyskiwaczy. 

Więc czemu nie postawić hipotezy, że Bolívar był Czarny? 

Byłby to bunt wobec “casta”. Wobec “limpieza de sangre”. Wobec “one drop rule”. Wobec mitu “szlachetnej krwi baskijskiej”. Wobec tradycyjnej ikonografii. Wobec zwyczajowego europocentryzmu takich teorii, które prędzej skupią się na Beethovenie czy Królowej Charlotte, niż na tym, co działo się w Ameryce Łacińskiej. Byłaby to w końcu zemsta społeczna, wywrócenie relacji pomiędzy panami a niewolnikami, ujawnienie tego, co mogło było się zdarzyć a co zostało okryte milczeniem. 

Nie będę was okłamywać. Wierzę w tę teorię. Nie jestem obiektywna. Nazbyt przemawia do mnie miniatura z Madrytu, a długa tradycja literacka utwierdziła mnie w przekonaniu, że ta historia musiała się wydarzyć. 

Nie czytajcie mnie. Nie słuchajcie. Mnie się po prostu ta znikająca praprababcia Simóna Bolívara układa w pewną całość - i całość ta ma więcej sensu, niż teorie o Czarnych Stuartach czy o Czarnym Beethovenie. 

Ponieważ tym właśnie były historie przechodzenia na białą stronę. Historiami znikania. 

 

Źródła obrazów: Wikipedia 

Źródła: 

Gabriel García Márquez, General w labiryncie 

William Faulkner, Absalomie, Absalomie! 

Jean Rhys, Wide Sargasso Sea 

Gerhard Masur, Simón Bolívar 

María Teresa Pascual de Pessione, Herencia de negros. Elementos raciales en las configuraciones de los Escritos Políticos de Simón Bolívar y El General en su laberinto de Gabriel García Márquez

Montserrat Iglesias Berzal, Simón Bolívar: la oportunidad de Hispanoamérica en El general en su laberinto 

José Antonio Álvarez, La desmonumentalización en la novela histórica hispanoamericana de fines del siglo veinte

A tutaj perspektywa osób, które podzielają moją opinię:

https://www.eltiempo.com/amp/archivo/documento/MAM-3977939

https://m.aporrea.org/actualidad/a3961.html

Polecanki wewnątrzblogowe

Skoro już tu jesteście...

... To zapraszam was do wypełnienia kilku ankiet. Nie przejmujcie się, jeśli nie będziecie w stanie rozpoznać postaci historycznych, których...