Tutaj znajdziecie antyrasizm, antyklasizm, historię osób koloru i pozaeuropejskich cywilizacji oraz postkolonialne spojrzenie na (pop)kulturę.

piątek, 23 lipca 2021

Plaçage

 Musimy porozmawiać o pewnym micie. O micie, który niektórym osobom pomaga uporządkować świat, ale w którym nie ma ani krztyny prawdy. Głosi on, że dawniej nie było związków mieszanych rasowo, ponieważ nikt ich nie pochwalał i na nie nie zezwalano. O ile jest to prawdą w odniesieniu do małżeństw - szczególnie na tzw. Amerykańskim Południu tak gdzieś do lat sześćdziesiątych - to jednak w przypadku szerzej rozumianych relacji taka narracja nie trzyma się kupy. A i w czasach sprzed rasizmu systemowego o tym, czy opłacało się zawrzeć dane małżeństwo, decydowała kasa i klasa w pierwszej kolejności - vide Aleksander Medyceusz i Małgorzata Parmeńska. 

W epoce kolonialnej zaś w pewnych rejonach nie tylko bogaci mężczyźni mogli mieć niebiałe kochanki; wręcz od nich od tego oczekiwano. I tutaj właśnie dochodzimy do instytucji społecznej zwanej plaçage, która rozwinęła się w osiemnastym wieku na Karaibach, w Luizjanie, i na Florydzie, a upadła ostatecznie po Wojnie Secesyjnej - i nie przypadkiem powstała w regionach, gdzie hierarchie rasowe były mniej sztywne od tych z anglosaskiej części Amerykańskiego Południa, a "wolni niebiali", "free people of color", liczniejsi. Dzisiaj jednak plaçage kojarzony jest głównie z Nowym Orleanem i kulturą Luizjany.  

Wokół tej instytucji - opartej na związkach zamożnych białych mężczyzn z wolnymi niebiałymi kobietami - narosło zresztą wiele mitów. Jednym z nich są tzw. "quadroon balls", od terminu oznaczającego osobę Czarną w jednej czwartej; jak widać, nazwa nawiązuje do tego, że większość kobiet wchodzących w takie relacje miała mieszane pochodzenie - tak działała toksyczna hierarchia "one drop rule" w której jaśniejszy odcień skóry traktowano jako premię. Na balach tych ponoć zamożni mężczyźni poznawali i wybierali swoje kochanki, po czym podpisywali kontrakty zapewniające utrzymankom bezpieczeństwo finansowe dla nich i dla ich ewentualnych dzieci.

Tylko że badacze i badaczki historii Nowego Orleanu nie znaleźli ani takich kontraktów, ani przykładów takich bali - poza jedna imprezą z czasów napoelońskich. Która zresztą mogła mieć więcej wspólnego z białymi uchodźczyniami z Haiti, niż z wolnymi niebiałymi kobietami z Luizjany. 

Czy oznacza to, że ta instytucja społeczna sama w sobie jest mitem? Albo że niebiałe kobiety nie miały żadnego zabezpieczenia, wchodząc w związki z białymi mężczyznami? Nie, i nie.   Po prostu wszystko odbywało się w mniej spektakularny sposób. Takie relacje czasami trwały całe życie, a dzieci z nich urodzone zazwyczaj miały zapewnione utrzymanie i wykształcenie. Stąd od czasu do czasu w Paryżu pojawiali się np. zamożni niebiali wojskowi czy malarze - dzieci białych mężczyzn i ich niebiałych partnerek. Na ile takie związki były równorzędne i uczciwe z dzisiejszego punktu widzenia to już inna sprawa - niemniej, wolne niebiałe kobiety były w lepszej sytuacji niż niewolnice. Tak samo w Europie - inny los miała molestowana służąca, a inny oficjalna utrzymanka. A mieszkanki Nowego Orleanu często zresztą nie zajmowały się li i jedynie "utrzymankowaniem". Bywały przedsiębiorczyniami, prowadziły firmy; niektóre z nich wcale nie musiały polegać na bogatych mężczyznach. 

Nie wolno jednak zapominać, że kobiety tak naprawdę mogły nie mieć wyboru w kwestiach uczuciowych, a cały system był częścią instytucjonalnego rasizmu i hipokryzji. Te kobiety były wystarczająco dobre, aby zapisać im jakaś sumę pieniędzy lub zapewnić ich dzieciom wykształcenie. Nie były wystarczająco dobre, by stać się żonami. Zaś instytucja społeczna, którą tworzyły, obrosła egzotyczną legendą fetyszyzującą Czarne kobiety i ich seksualność. Tak opisane to zostaje w "Absalomie, Absalomie!" Williama Faulknera, gdzie bezimienna "kochanka oktoronka" Charlesa Bonna staje się mityczną uwodzicielską postacią, luksusową kurtyzaną. Obraz bliższy perspektywie ówczesnych nowoorleańskich kobiet dają takie powieści, jak "Podmorska wyspa" Isabel Allende czy " A Free Man of Color" Barbary Hambly, ale i one powielają pewne szkodliwe stereotypy - głównie dotyczące "quadroon balls". 

Najsmutniejsze jest to, że na tym etapie tych mitów nie da się odkręcić - mitów, że oficjalne współżycie bogatych białych z niebiałymi kobietami akceptowano tylko w Luizjanie, czy wręcz tylko w Nowym Orleanie, jakby w takie relacje nie wchodzono na karaibskich wyspach czy na Florydzie. Mitów, że kobiety zawierające takie związki traktowano jak kurtyzany. Mitów, ze były jakieś wystawne bale, na których dokonywano wyboru. 

Nic z tego nie jest prawdą. 

A piszę o tym wszystkim nie po to, by stworzyć jakiś "lightowy" obraz Luizjany oraz Karaibów na zasadzie "oj, weź, nie było tak źle, zawsze mogłaś wybić się dzięki odpowiednim relacjom z odpowiednimi facetami". Tamtejsze systemy społeczne były na swój sposób równie zakłamane i toksyczne co ten, który wytworzył się w anglosaskiej części Amerykańskiego Południa. 

Piszę o tym wszystkim, aby zerwać z cynicznym rozumowaniem "zawsze można było zrobić karierę przez łóżko", aby przywrócić "placees" ich herstorię. Aby zerwać z mitem Jezabel.

Źródło: https://www.wwno.org/podcast/tripod-new-orleans-at-300/2016-09-22/tripod-mythbusters-quadroon-balls-and-placage


Źródła: https://afropunk.com/2016/10/know-your-black-history-deconstructing-the-quadroon-ball/

https://www.wwno.org/podcast/tripod-new-orleans-at-300/2016-09-22/tripod-mythbusters-quadroon-balls-and-placage

Bezkresny smutek tropików

 Nie mam szczęścia do lektur, które podchodzą pod tematykę postkolonialną, ponieważ zazwyczaj wywołują we mnie ból. Tak było z The Long Song Andrei Levy - ileż tam zbiorowego cierpienia, ileż systemowego rasizmu! Tak było z Generałem w labiryncie - zjawy, szaleństwo i śmierć.

Wide Sargasso Sea, Bezkresne Morze Sargassowe Jean Rhys, to lektura pomiędzy. Podobnie jak powieść Andrei Levy, opowiada ona o Jamajce; nawet timeline jest podobny. Ale motyw szaleństwa, motyw plantatorów którzy ukrywają niebiałych przodków, motyw niezrozumianej jednostki, skojarzył mi się raczej z Generałem w labiryncie.

Nie, tezą tego eseju nie będzie stwierdzenie, że Gabo napisał Bolívara w oparciu o Antoinette Cosway przywołaną spoza Dziwnych losów Jane Eyre przez Jean Rhys. Tutaj w ogóle nie będzie żadnych mężczyznów z Ameryki Łacińskiej. I żadnych tez.

Jean Rhys, autorka urodzona na Karaibach, wydała Bezkresne Morze Sargassowe w latach sześćdziesiątych, po długim okresie literackiej nieobecności. Napisała tę powieść jako sequel i retelling jednocześnie, jako odpowiedź na Dziwne losy Jane Eyre Charlotte Bronte. Napisała ją, aby zrozumieć, kim była pierwsza żona niewidomego pana Rochestera, w dziewiętnastowiecznym oryginale sprowadzona do szalonej "kobiety na strychu" poddanej egzotyzacji i stereotypizacji ze względu na kreolskie, karaibskie korzenie. Rhys chciała oddać jej głos, chciała oddać jej jej historię. 

A jednak, Antoinette/Berthę widzimy przede wszystkim oczami jej męża - jego perspektywa zajmuje więcej niż połowę powieści - i jest to zabieg celowy. 

Ponieważ pan Rochester, podobnie jak inni Europejczycy, nie rozumie Karaibów. Oczekuje, że Jamajka dostosuje się do niego, a nie on do Jamajki, i tak samo zresztą podchodzi do Antoinette. Egzotyzuje ją, fetyszyzuje, ale zarazem liczy na to, że jego żona zacznie spełniać oczekiwania brytyjskiego społeczeństwa. Dlatego izoluje ją od zaufanej wyzwolonej niewolnicy, Christophine, i zmienia Antoinette imię. Wymazuje to, kim niegdyś była Antoinette. Kawałek po kawałku. A potem dziwi się, gdy atmosfera robi się coraz bardziej duszna a szaleństwo zatruwa wszystko wokół. To, co robi Rochester, jest nie tylko symbolem kolonializmu i narzucania europocentrycznego porządku; to także symbol męskiej dominacji, znikania kobiet z historii, usuwania ich w cień tak, że same już nie wiedzą, czy istniały naprawdę.   

  There is no looking glass here and I don't know what I am like now. I remember watching myself brush my hair and how my eyes looked back at me. The girl I saw was myself yet not quite myself. 

 Jean Rhys, Wide Sargasso Sea

Czytanie o tym sprawia ból, i to nie tylko dlatego, że łatwo odcyfrować metaforyczny sens wymazywania Antoinette. Czytanie o tym sprawia ból, ponieważ cała opowieść jest historią znikania. Znikają więzi, znika pamięć, znika nadzieja; pozostaje tylko tęsknota za Karaibami, jedynym miejscem prawdziwym i barwnym w oczach Antoinette, w kontraście do nijakiej Anglii. Tutaj peryferie stają się centrum, a centrum peryferiami. Bohater godny współczucia w Dziwnych losach Jane Eyre okazuje się być zaborczym sztywniakiem. Była niewolnica lepiej układa sobie życie niż córka plantatora. Piękno jest przerażające a szaleństwo zjawia się powoli. 

Jednak paradoksy, zaprzeczenia i binarne opozycje Bezkresnego Morza Sargassowego wcale nie są takie proste. Rochester nie jest villainem, tylko człowiekiem, który nie umiał zrozumieć. Antoinette nie jest bezbronną ofiarą. A cała historia, pomimo skupienia na zubożałych plantatorach, bynajmniej nie przypomina niesławnego Przeminęło z wiatrem

Nie od razu da się to wyczuć; nie, kiedy Antoinette stawia się w opozycji zarówno wobec wyzwolonych Czarnych jak i wobec nowoprzybyłych Brytyjczyków, nie, kiedy twierdzi, że jej klasa społeczna jest traktowana gorzej, niż dawni niewolnicy, nie, kiedy stara się zaprzeczyć jakimkolwiek powiązaniom z Czarnymi dziećmi. Jednocześnie, Rochester ma jeszcze mniej zrozumienia dla osób niebiałych, i jest za to krytykowany - ponieważ nie potrafi dostrzec złożonych dynamik kolonialnego społeczeństwa. 

Właśnie w tych ukrytych dynamikach ujawnia się sposób, w jaki w istocie ta powieść powinna być interpretowana.  

Ponieważ Rhys pisze o rzeczach, których Margaret Mitchell nigdy by nie przyznała. 

Pisze o dumnych niezależnych kobietach, wolnych i Czarnych, takich jak Christophine. Pisze o osobach mieszanego pochodzenia zżeranych przez samo-nienawiść, takich jak przyrodni brat Antoinette. Pisze o niebiałych i zamożnych, takich jak jej kuzyn, którzy rozwinęli swoją działalność dzięki wsparciu białej strony, białych ojców i dziadków. Pisze wreszcie o plantatorach, którzy wykorzystywali seksualnie niewolnice i inne Czarne kobiety, ale inaczej niż Rochester, czasami zdobywali się na gesty łaskawości; jak ojciec Antoinette, który łożył na utrzymanie większości swoich nieślubnych i niebiałych dzieci. Pisze o poczuciu wstydu i zakłopotania u brytyjskich przybyszy którzy sami ulegają w końcu tym zwyczajom i są nawet gorsi, niż dawni plantatorzy - ponieważ wyrzekają się tego, co zrobili, i nie biorą żadnej odpowiedzialności za swoje czyny. Pisze o strachu przed mieszanym pochodzeniem. I wreszcie, pisze o sekretach.  

Ponieważ Antoinette prawdopodobnie nie jest biała.  

Czy to tylko jej mąż ja fetyszyzuje, twierdząc, że   

Creole of pure English descent she may be, but they are not [her eyes] English or European either.

A może coś kryje się w strachu Antoinette o zbyt ciemny kolor jej włosów, w uwagach o jej matce, która nie miała dość dobrego pochodzenia? W uczuciu, że bliżej jej do niebiałego kuzyna niż do brytyjskiego męża? Może nie przypadkiem jedna ze służących przypomina Rochesterowi Antoinette i nasuwa mu myśl o pokrewieństwie? Sekrety, które skrywają biali i niebiali krewni jego żony, nasuwają oczywistą odpowiedź. 

Osoby czytające, to nie jest coś, co dostałybyśmy w Przeminęło z wiatrem. 

Jest coś symptomatycznego w tym, że jedna z czołowych pozycji postkolonialnej literatury opowiada o zubożałej córce plantatora, o kobiecie, która uważa się za białą. Wide Sargasso Sea nie zestarzało się idealnie; to prawda. W pewnych aspektach zestarzało się bardzo samolubnie. W książce tej kryje się jednak drugie dno, a niepisane rasistowskie założenia dotyczące czasów niewolnictwa zostają obalone - założenia, wedle których niewolnicy ponoć byli szczęśliwi, rasy się nie mieszały, a biali mężczyźni nie wykorzystywali swojego przywileju aby gwałcić. Tutaj nic z tych naiwnych mitów nie pozostaje. Świat w powieści Rhys jest barwny, jest złożony, istnieje poza i ponad czernią i bielą. Jest pełen odcieni pomiędzy, pełen niedomówień, które z rzadka tylko przechodzą w jaskrawe kontrasty. 

Antoinette uważa się za białą, ale wierzy w elementy afrykańskiego folkloru, takie jak historie o zombi. Pan Rochester jest przerażony bujnością życia wokół siebie, w obcym świecie, na Jamajce. Ponieważ nie potrafi go zrozumieć, próbuje je ujarzmić, a wreszcie zaczyna je nienawidzić, odrzuca je, odcina się od niego, i jest coś przerażająco logicznego w tym mechanizmie. Przypomina on sposób, w jaki Albert Memmi opisał relacje pomiędzy kolonizatorem a skolonizowanym - kolonizator nienawidzi skolonizowanego, ale jednocześnie ma poczucie winy. Aby się usprawiedliwić, odcina się od skolonizowanych i dehumanizuje ich.   

Czytanie o tej nienawiści, o tym wyobcowaniu, jest bolesne, i skupia się na Antoinette. To ona mogła trafić lepiej, to ona mogła znaleźć szczęście ze swoim kuzynem, który był “too c*lored”. Mogła była. Ponieważ w rzeczywistości wiemy, co mogło, a co nie mogło się wydarzyć. Od nieszczęścia w powieści Rhys nie ma ucieczki. Można je jedynie opóźnić. 

Wide Sargasso Sea nie powinno być jedynym głosem Karaibów, czy nawet głównym dziełem postkolonialnej literatury dotyczącym tego regionu. Wystarczająco dużo historii o rasizmie i (post)kolonializmie zobaczyłyśmy przez białe okulary zamiast ujrzeć je oczami niebiałych mieszkańców Karaibów. Są inne głosy, głosy Czarnych pisarek, takich jak Maryse Conde, Edwidge Danticat czy Andrea Levy. Rhys została już włączona do kanonu - może teraz czas na nie?

Niemniej, historia Antoinette nadal powinna być poddawana analizie i interpretacji. Ponieważ Wide Sargasso Sea to bunt: bunt wobec egzotyzacji, wobec fetyszyzacji dawnych kolonii i jej mieszkańców, wobec dominacji metropolii, wobec wiktoriańskiej moralności, wobec uciszania kobiet. Nawet po ponad pięćdziesięciu latach wiele aspektów tej książki się nie zestarzało, czasami nabierając jeszcze bardziej gorzkiego wymiaru. Potrzebujemy takiej reinterpretacji, potrzebujemy odkrywać tę powieść wciąż na nowo. 

Dlatego nie obraziłabym się, wcale a wcale, gdyby pewnego dnia Antoinette zagrała Zendaya. Albo Nathalie Emmanuel.

Źródła: Jean Rhys, Wide Sargasso Sea  

piątek, 16 lipca 2021

"Karaibski typ urody generała", czyli czy Simón Bolívar był "torna atrás"?

TW: slury, obrazy “casta”, strumień nieświadomości 

Drogie osoby, drogie kurczaki, nawet nie wiem, od czego zacząć. Nie wiem, czy zrozumiałyście cokolwiek z tytułu tego posta - oprócz “Simón Bolívar” - i czy w waszych mózgach wytworzyło się jakieś skojarzenie poza “Oh, wait, to po nim nazwali cały kraj w Ameryce Południowej... Ale osochodzi?” 

Obiecałam, że będzie na tym blogasku postmodernizm? No i jest - ponieważ podzielę się dzisiaj z wami refleksją na temat pewnego aspektu “Generała w labiryncie” Gabriela Garcíi Márqueza.

Chronologia w tej powieści jest równie poszatkowana, co w “Pannach z Wilka”. Simón Bolívar ma osobowość skomplikowaną niczym Król Julian i Barbara Niechcic razem wzięci. Rozdarty jest jako ta sosna. A symbolika która go otacza jest tak złożona, że Podkowiński i Malczewski to przy niej pikuś. 

Mogłabym pisać godzinami o tym, ile w tej powieści postmodernistycznej dekonstrukcji, ile postnowoczesnej niezgody na wtłaczanie protagonisty w jeden archetyp - i to nieważne, czy mówimy o archetypie wojskowego, ekscentryka, dandysa, cierpiętnika, przywódcy... Mogłabym pisać o nawiązaniach Márqueza do bóstw solarnych i bóstw chtonicznych, do znaczenia labiryntu, do starożytnych paszkwili i średniowiecznych żywotów świętych, do Styksu którego funkcję pełni w powieści kolumbijska rzeka Magdalena, do koncepcji ciała króla i Króla Ostrokrzewu który umiera zimą... Zupełnie jak Bolívar. 

Jeżó, spytacie, co to - jakieś mistyczne uzasadnianie á la Daenerys Targaryen jest nowym Azorem Ahai?

Pieśń Lodu i Ognia jest adekwatnym skojarzeniem, zaprawdę powiadam wam. 

Ponieważ Simón Bolívar ma swoje R+L=J. 

“Generała w labiryncie” przeczytałam pewnego maja i była to dla mnie lektura roztrzaskująca serce na kawałki jako te “Nie oddam dzieci” Katarzyny Michalak. Z jej powodu zaliczyłam dwudniowy epizodzik depresyjny. Byłam tak straumatyzowana cierpieniem głównego bohatera który umiera na suchoty w nędzy bez pieniędzy, że, nie ukrywam, wyparłam część wrażeń z czytania.

W trakcie lektury natrafiłam na pewien cytat w który nie chciałam uwierzyć. Na angielskiej Wikipedii zobaczyłam zaś portret Simóna Bolívara, który wywołał we mnie szok kulturowy.

Nie mogłam uwierzyć, że patrzę na osobę, która w moich oczach nie jest biała. A przypominam, że ja z tych, co nawet nie odgadła niebiałości Ginewry w “Przygodach Merlina” dopóki jej nie powiedzieli.

Co to za portret? Co to za cytat, spytacie. 

Wszystko wyparłam. Nie chciałam do tego wracać. To wszystko przez te wojny kulturowe, przez te afery o Javerta czy innego Copperfielda. Zmyśliłaś sobie, że przeczytałaś, że Bolívar miał Czarną praprababcię czy prababcię, i że dopiero potem domalowano mu “orle rysy”. Zmyśliłaś sobie ten portret. A nawet jeśli nie, to pewnie tylko jakaś “licentia poetica”. 

Cytat zapamiętałam niedokładnie, ponieważ chodziło o “rzymski profil” a nie “orle rysy”, i definytywnie o praprababcię. Portret też musiał zapaść mi w pamięć z trochę innych powodów, niż początkowo myślałam. Ale ogólny zarys - możliwość, że Bolívar nie był wcale biały - się zgadzał. 

Podobnie, jak wróciłam do portretów trumiennych z Fajum i zaakaceptowałam, że obrazują one zróżnicowane społeczeństwo, wróciłam też do kwestii pra(pra)babci Simóna Bolívara.

Znalazłam cytat. Znalazłam portret. Znalazłam chłopaka... A nie, to nie ta piosenka. Dzieweczka nie idzie do laseczka.

Ale nie uprzedzajmy wypadków. 

Nie ukrywam, Márquez naprowadza nas na trop powoli; tak powoli, że na pewne wskazówki nie zwróciłam nawet uwagi za pierwszym czytaniem. Pisze np. że Bolívar miał “szorstkie, falujące karaibskie włosy”. Karaibskie włosy... Z czym kojarzą wam się karaibskie włosy?

... 

Ale ostateczny dowód, i to rzucony mimochodem, zyskujemy dopiero w dwóch trzecich książki. 

Będzie TEN cytat. Z moimi wyjaśnieniami. 

Najstarszym jego portretem była anonimowa miniatura, namalowana w Madrycie, kiedy miał szesnaście lat. 

 Yay, miał szesnaście lat! Zgodnie z tradycją starożytnych fanfików onetowych, mógł już schodzić na śniadanie i robić leTki makijaż! BTW, miniatura jest z 1800. Jeśli zrobiono ją po 24 lipca, to Simón miał już lat siedemnaście. 

Gdy miał trzydzieści dwa, zrobiono mu drugą, na Haiti, 

 Casus z wiekiem odwrotny. A na Haiti to Bolívarek se siedział na socjalu u tamtejszego prezydenta, Alexandre Pétiona, który w ogóle nie był biały. Wyłudził od Pétiona armię i wsparcie. 

i obie wiernie oddawały ówczesny wiek i karaibski typ urody generała. 

 Karaibski typ urody generała... Czy tylko ja mam wizję Bolívara pijącego drinki na plaży w San Escobar? To jest taka piękna nazwa...

BTW, na moim Insta nikt nie ogarnia, że to nie żadna Rihanna czy inna Moana prezentują ten typ urody, tylko jego Jaśnie Ekscelencja el presidente Wyzwoliciel. Smuteczeq. 

A teraz najlepsze. Strzeżcie się, albowiem nadchodzi afrocentryzn i zagłada cywilizacji, gdyż... 

W jego żyłach płynęło trochę krwi afrykańskiej - po prapradziadku, który spłodził syna z niewolnicą - i było to tak widoczne w rysach jego twarzy, że limańscy arystokraci mówili o nim Zambo. 

 Bolívar. Był. Czarny. Jak. Nathalie. Emmanuel.

Pamiętacie slur “Z*mbo”? Pamiętacie, że jest to określenie na dziecko osoby Rdzennej z osobą Czarną? Taki odpowiednik “synek, taka impra była...”? Ehehehe.

Z*mbo, ilustracja poglądowa

Lecz w miarę jak rosła jego sława, malarze coraz bardziej go idealizowali, “oczyszczali” mu krew, czynili zeń postać legendarną, aż w końcu w ludzką pamięć wryło się oblicze o rzymskim profilu z pomników. 

Drogie dzieci, tak się kiedyś uprawiało propagandę i whitewashing.

A teraz jeszcze raz, cała sekwencja. Jestem w końcu świadoma, że moje wyjaśnienia więcej komplikują, niż tłumaczą.

Najstarszym jego portretem była anonimowa miniatura, namalowana w Madrycie, kiedy miał szesnaście lat. Gdy miał trzydzieści dwa, zrobiono mu drugą, na Haiti, i obie wiernie oddawały ówczesny wiek i karaibski typ urody generała. W jego żyłach płynęło trochę krwi afrykańskiej - po prapradziadku, który spłodził syna z niewolnicą - i było to tak widoczne w rysach jego twarzy, że limańscy arystokraci mówili o nim Zambo. Lecz w miarę jak rosła jego sława, malarze coraz bardziej go idealizowali, “oczyszczali” mu krew, czynili zeń postać legendarną, aż w końcu w ludzką pamięć wryło się oblicze o rzymskim profilu z pomników.

 Gabriel García Márquez, “General w labiryncie” 

 Zanim dojedziemy do tego, czy ten cytat to “licentia poetica” Gabo czy prawda historyczna, zajmiemy się kwestią portretów i przekładu.

“Anonimowa miniatura” z Madrytu to był właśnie ten wizerunek, który przyprawił mnie o istny szok.

Simón jak miał szesnaście lat i mógł już schodzić na śniadanie

To oczywiście wrażenie subiektywne, ale moim zdaniem ten portret nie przedstawia osoby białej. I nie chodzi mi bynajmniej o casus Banderasa, którego wzięto za PoC-a.

Piraci z Karaibów, wersja 1816
Teraz to już w ogóle nie znam się i nie wypowiem, ale na tym portrecie bliżej mu urodą do stereotypowego Latynosa niż do, powiedzmy, Katarzyny Aragońskiej. Która też miała “krew hiszpańską”. Ehehehe. Aczkolwiek gdybym szukała dowodów na “Bolívar był PoC”, to posłużyłabym się prędzej portretem z 1800 roku. 

No dobrze, ale co z tłumaczeniem? Otóż polskie tłumaczenie może wprowadzać w błąd. 
El más antiguo de sus retratos era una miniatura anónima pintada en Madrid cuando tenía dieciséis años. A los treinta y dos le hicieron otro en Haití, y los dos eran fieles a su edad y a su índole caribe. Tenía una línea de sangre africana, por un tatarabuelo paterno que tuvo un hijo con una esclava, y era tan evidente en sus facciones que los aristócratas de Lima lo llamaban El Zambo. Pero a medida que su gloria aumentaba, los pintores iban idealizándolo, lavándole la sangre, mitificándolo, hasta que lo implantaron en la memoria oficial con el perfil romano de sus estatuas.

Ileż tu różnic! “Su índole caribe”, “jego karaibski typ urody”, zamiast przepięknej frazy “karaibski typ urody generała”! “Memoria oficial”, “oficjalna pamięć”, zamiast “ludzkiej pamięci”...

I najważniejsze - informacja, po kim Bolívar miał mieć rzeczoną “krew afrykańską”.

“por un tatarabuelo paterno que tuvo un hijo con una esclava” nie oznacza “po prapradziadku, który spłodził syna z niewolnicą”. “Un hijo” można przetłumaczyć także jako “dziecko”.

Jak mogłoby brzmieć dokładne tłumaczenie? 

W jego żyłach płynęło trochę krwi afrykańskiej - poprzez prapradziadka OD STRONY ojca, który miał DZIECKO z niewolnicą (...)

 Poprzez prapradziadka od strony ojca, który miał dziecko z niewolnicą... 

Wtedy wszystko się zgadza. Wszystko zgadza się z teoriami historyków odnośnie prababci Simóna Bolívara. Która, do cholery, nie była synem. *dzwoni do Nalaskowskiego w sprawie ataku Dżędera*

Oddajmy głos Gerhardowi Masurowi, który napisał biografię Bolívara w latach czterdziestych XX wieku. Zapewne cytat ten mogłabym zdobyć w polskiej lub chociaż angielskiej wersji, ale znacie moje lenistwo. Dlatego będziecie się męczyć z wersją hiszpańską.

 Sin embargo, encontramos un hilo desprendido en la trama genealógica de la familia Bolívar, en la persona de María Petronila de Ponte, que se convirtió en la segunda esposa de Juan de Bolívar a comienzos del siglo XVIII. (...) La madre de María fue la hija ilegítima de una mujer desconocida, a quien sólo pudo encontrarse en el registro de nacimientos bajo el nombre de María Josefa.

Resulta imposible determinar por los registros si ella tenía o no sangre europea, pero no debemos afirmar únicamente por eso que Bolívar era mulato. No obstante un estudio de su fisonomía y ciertas peculiaridades de su carácter, hacen que parezca probable que tuviese una ligera proporción de sangre negra.

 O co tutaj chodzi? Otóż na drzewie genealogicznym Bolívara jest “urwany ślad”. Przeczytajcie uważnie, bo to wszystko skomplikowane. 

Od strony ojca Simón miał babcię, niejaką Maríę Petronilę de Ponte. María Petronila była ślubną córką  Maríi Josefy Nárvaez. María Josefa była nieślubną córką przybyłego z Hiszpanii oficera oraz NIEZNANEJ kobiety. Nie wiemy NIC o jej matce.

Niby taka “pożondna” rodzina, a niewiadomo, kim była praprababcia...

Potem Masur pisze, że nie da się określić, czy rzeczona zaginiona praprababcia miała krew europejską bądź nie. Uważa też, że raczej nie da się potwierdzić, czy Bolívar był M*latem. Jednocześnie dochodzi do wniosku, że jest całkiem prawdopodobne, że miał on trochę czarnej krwi. 

Gerhard? Przecież nikt nie twierdzi, że Simón był w połowie Czarny jak Aleksander Medyceusz. 

Aleksander Medyceusz, ilustracja poglądowa

Ja tu tylko twierdzę, że on był Czarny w jednej szesnastej. W jednej szesnastej. Pięć pokoleń wstecz. Jak Natalia Aleksandrowna Puszkina. 

Córka Puszkina, ilustracja poglądowa

Mi też chodzi o “trochę krwi afrykańskiej”. Nie o więcej.

parezca probable que tuviese una ligera proporción de sangre negra.

 Radzę zwrócić waszą uwagę na ten fragment. Lata czterdzieste. Lata czterdzieste.

Już wtedy historycy przyznają, że Bolívar MÓGŁ mieć jakichś Czarnych przodków, że odległych to odległych. Już wtedy uznają to za prawdopodobne. W czasach, kiedy nikt za bardzo nie sprzyjał takim teoriom. A i potem wśród historyków i badaczy genealogii toczyła się debata na ten temat. 

Chyba coś musi być na rzeczy.

To prawda, że nie możemy Bolívarowi udowodnić, że jego nieznana z tożsamości praprababcia była czarnoskórą niewolnicą. Ale moim zdaniem ta hipoteza układa nam pewne elementy w logiczną całość.

Milczenie, które otacza tę kobietę. Fakt, że Bolívarowie, bogaci plantatorzy z wenezuelskiego wybrzeża, ostatecznie nie otrzymali tytułu szlacheckiego - w czasach, kiedy María Petronila de Ponte, wnuczka nieznanej kobiety, należała już do ich rodziny. I wreszcie ten portret z Madrytu. Portret młodzieńca o włosach aż nazbyt kędzierzawych.

Fakt, że za życia Bolívara portretowano jako śniadego, z czarnymi włosami - zazwyczaj falującymi - a wyobrażenia malarzy historycznych ukazują bladego bądź oliwkowego mężczyznę o brązowych prostych włosach, wiele nam może powiedzieć. Czyżby jego “odcień skóry” i kolor włosów były sprawą polityczną? Czyżby zrobiono wszystko, aby ukryć, że z urody był typowym Latynosem, który mógł być też uchodzącym za białego kol*rowym?

Porównajcie tylko. I patrzcie na daty. 

Simón Bolívar umarł w 1830.

To portret z 1824:


Gdybym nie wiedziała, że ten portret wykonano za życia, pewnie myślałabym, że to jakiś współczesny reclaiming z przyciemnioną cerą.

Jest to najśniadszy portret Bolívara ever. Co ciekawe, namalował go Gil de Castro, rozchwytywany przez ówczesną latynoamerykańską generalicję malarz. Malarz o mieszanym pochodzeniu rasowym. Namalował najbardziej śniady portret Simóna. Przypadek?

Moim zdaniem nie. 

Dla porównania - dwa konwencjonalne przedstawienia Bolívara w gatunku “łojciec narodó”, DRUGA połowa dziewiętnastego wieku:


Kiedy wiesz, że ten nieprawdziwy wizerunek Bolívara wyskakuje na angielskiej i hiszpańskiej Wikipedii, a ludzie tymczasem lamentują, że “bendom pszemalowywać portrety Anny Boleyn”... 

Powiem tak. Pomiędzy tym, jak Bolívar wyglądał za życia, a jak wyobrażali go sobie potem malarze, jest wyrwa głębokości Rowu Mariańskiego.

A jeśli nadal myślicie, że nie chodziło o whitewashing, spójrzcie na to gustowne porównanie, które pozwoliłam sobie wykonać.

Dotyczy ono portretu z Madrytu oraz fragmentu wyobrażenia z lat dwudziestych XX WIEKU pt. “jak Sajmon się chajtnął w wieku osiemnastu lat”.


Po lewej widzimy śniadego młodzieńca z czarnymi włosami które mogą być włosami typu afro. Po prawej widzimy młodzieńca o prostych brązowych włosach z kasztanowym połyskiem, i z różowiutką cerą. PSZYPADEG?

Znowu. To jest. Do cholery. Jakaś wyrwa.

“Malarze coraz bardziej go idealizowali (...) aż w końcu w ludzką pamięć wryło się oblicze o rzymskim profilu z pomników.”

Gabo? Panie Márquez? Pana książki nie zawsze były rigczowe, przyznaję. Ale ta diagnoza udała się Panu znakomicie. Pozdrawiam i wysyłam Panu torcik wedlowski w zaświaty.

Z poważaniem, BeBeBess.

A teraz na poważnie. 

Trudno nie odnieść wrażenia, że Simón Bolívar miał conajmniej śniadą cerę i conajmniej falujące czarne włosy. I że było to sprawą polityczną.

Spróbujmy założyć, że faktycznie miał tę Czarną praprababcię. Spróbujmy założyć, że było to trochę widać po jego urodzie. Spróbujmy założyć, że Simón Bolívar był torna atrás. Nie do końca białe dziecko które po pięciu pokoleniach przyszło na świat w (cholernie zamożnej) uchodzącej za białą rodzinie.

“Torna atrás”, ilustracja poglądowa

Jak zatem w 1807 bez problemu podróżował po Stanach Zjednoczonych w których obowiązywała doktryna “one drop rule”? Jak w 1802 bez problemu ożenił się z kobietą ze swojej klasy społecznej? Jak w 1804 zjawił się na koronacji samego Napoleona?

Jak? Będąc, do cholery, bogatym synem plantatora/bogatym Hiszpanem/Kreolem/Baskiem/whatevah który trzymał gębę na kłódkę odnośnie swoich niebiałych przodków.

Ja wiem, że na Filmwebie i innych tego typu portalach się o tym zapomina, ale klasa społeczna miała znaczenie. Byłxś bogatx to na wiele rzeczy przymykano oko. Byłxś bogatx to mogłxś sobie wymodelować włosy na europejską modłę. Byłeś bogaty to mogłeś nawet być właścicielem niewolników, który miał Czarną praprababcię. Byłeś bogatym Hiszpanem z kolonii? W Stanach będą widzieć Hiszpana i uznawać, że pod twoją śniadością nic się nie ukrywa. Podobnie w Paryżu.

Money, baby. 

Nie wspominając zresztą o tym, że osoby mające o wielu więcej niebiałych przodków niż jedna praprababcia spokojnie uchodziły za białe.

Anita Hemmings, wnuczka DWÓCH Czarnych kobiet

Avril Coleridge-Taylor, wnuczka Czarnego mężczyzny

Giulia de' Medici; miała Czarną babcię

Czy wiecie już, do czego zmierzam? Nie tylko Simón Bolívar mógł po pięciu pokoleniach uchodzić za białego. Także jego babcia, María Petronila de Ponte, mogła wyglądać na białą - nawet jeśli jej nieznana babcia była Czarna. A jeśli tak było, to María Petronila zawarła korzystne małżeństwo dzięki whitepassingowi. Jej syn mógł uchodzić za białego, bo określenia na takich jak on funkcjonowały conajwyżej na obrazach “casta”, a nie w życiu codziennym. Nie wspominając już o jej wnuku.

Bolívar mógł sobie nawet być niebieskookim blondynem. To nadal nie wykluczałoby Czarnej praprababci.

No dobrze, ale skąd hipoteza, że nieślubna matka Maríi Josefy, prababci Simóna, była akurat Czarną niewolnicą? Nie istniały inne typy zakazanych związków? Nie mogła być Rdzenną służącą? Żydówką sefardyjską? Albo białą dobrze urodzoną panienką której reputację były kochanek starał się chronić?

Zacznijmy może od tego, że na karaibskim wybrzeżu przyszłej Wenezueli mieszkało o wiele więcej osób Czarnych niż Rdzennych. Ergo, to że Czarna kobieta pracowała u białego, było bardziej prawdopodobne, niż że robiła to kobieta Rdzenna. Poza tym, przyznanie się, że córka jest “mestizą” - w połowie Rdzenną - było o wiele mniej deprymujące, niż przyznanie, że jest ona “mulatą”. Czarni przodkowie to było coś, co należało wymazać, ukryć. A i samotny mężczyzna prędzej zrobiłby dziecko niewolnicy niż kobiecie swojego stanu. Jednocześnie, w rejonie tradycja troszczenia się o takie niebiałe dzieci była o wiele silniejsza, niż np. na Amerykańskim Południu.

W rankingu “omerty” Czarna praprababcia stałaby wyżej od praprababci Rdzennej bądź żydowskiej, zaprawdę powiadam wam.

Ale czy w takim razie - jeśli zakładamy istnienie tej Czarnej praprababci - to czy Bolívar w i e d z i a ł? 

Mógł nie wiedzieć. Mógł wiedzieć i temu zaprzeczać, radośnie korzystając ze swoich przywilejów klasowych. Z pewnością nie można porównywać go z niesławnym Tomaszem Jeffersonem - jakby nie było, wyzwolił swoich niewolników, a od powrotu z Haiti naciskał na systemowe zniesienie niewolnictwa. Ale nie możemy zapomnieć, że jego rodzina zbudowała swój majątek na krzywdzie i krwi. Nie możemy zapomnieć, że jego ojciec mógł być de facto Czarnym plantatorem. I nic z tym nie robił. 

Nic nie odejmie woni krwi z tej ręki. 

A wiecie co jest najlepsze? Że plantatorzy z Czarnymi przodkami to wyjątkowo stary trop literacki. 

Już w dziewiętnastowiecznej literaturze w USA pojawia się motyw dziewczyny skromnego stanu która wychodzi za mąż za bogatego mężczyznę i rodzi niebiałe dziecko. Gdy zostaje oskarżona o bycie niebiałą albo o zdradę z czarnoskórym, okazuje się, że to mąż ukrywał to i owo po genealogii. 

W “Absalomie, Absalomie!” (1936) Williama Faulknera, dorobkiewicz Thomas Sutpen poślubia Eulalię, córkę haitańskiego plantatora. Ponieważ dziewczyna jest śniada, jej ojciec twierdzi, że matka była Hiszpanką. Potem, oczywiście, okazuje się, że matka była osobą o mieszanym pochodzeniu rasowym, a Sutpen porzuca żonę z powodu “krwi m*rzyńskiej”. Syn Eulalii i Sutpena, Charles, w ogóle nie myśli o sobie jako o Czarnym, korzystając do woli z niuansów francuskiej kultury Luizjany i szastając pieniędzmi. 

Z kolei Jean Rhys wydaje w latach sześćdziesiątych “Bezkresne Morze Sargassowe”, prequel “Dziwnych losów Jane Eyre” opowiedziany z perspektywy pana Rochestera i jego kreolskiej żony z Jamajki, Antoinette Cosway. Pan Rochester myśli o żonie w taki sposób:

Creole of pure English descent she may be, but they are not [her eyes] English or European either.

 W połączeniu z obawą Antoinette, że jej włosy odrosną za ciemne - i z opisem jej matki, która nie miała “dość dobrego” pochodzenia jak na żonę plantatora - trudno nie odnieść wrażenia, że chodzi o ukrywanie niebiałych przodków. Jest to tym bardziej wyraźne, kiedy Antoinette za wszelką cenę próbuje zaprzeczyć jakimkolwiek powiązaniom rodzinnym z Czarnymi, kiedy uważa swoją rodzinę za ciemiężoną zarówno przez wyzwolonych Czarnych, jak i przez brytyjskich przybyszy.

Haiti, Jamajka, Amerykańskie Południe - wszędzie tam można było jakoś ukryć Czarnych przodków. A co dopiero w Ameryce Łacińskiej, gdzie hierarchie rasowe nigdy nie były aż tak ostre? Gdzie w życiu codziennym nikt nawet nie potrzebował kategorii określającej osobę Czarną w jednej szesnastej?

Przypadki Charlesa i Antoinette są o tyle ciekawe, że na ich podstawie łatwo odtworzyć, jak do kwestii swojej Czarnej praprababci mógł podchodzić Simón Bolívar - o ile ta praprababcia była Czarna.

A na podstawie tego, co w 1989 napisał Márquez, łatwo mi uwierzyć w tę historię. 

Ponieważ w jego książce Bolívar jest cudownie ludzki. Cudownie rozdarty. Cudownie przeczący oficjalnemu, wybielonemu wizerunkowi. Jest taki, jaki mógł być naprawdę. Jest po prostu facetem z Karaibów. Z karaibskimi włosami, karaibskim typem urody, i z odrobiną krwi afrykańskiej. Jest bliższy mieszkańcom Kolumbii i Wenezueli, niż ten blady łysiejący mężczyzna z oficjalnych portretów. 

I hiszpańskojęzyczni badacze i badaczki dobrze to wiedzą. Dla nich Czarny Bolívar w powieści Márqueza to nie jest żaden afrocentryzm czy inna poprawność polityczna. Dla nich to element postmodernistycznego retellingu, demitologizacji, dekonstrukcji wizerunku “kreolskiego” Ojca Założyciela. Dla nich to retelling oparty na całkiem prawdopodobnej hipotezie.

A hipoteza którą przyjął Márquez jest jeszcze ciekawsza w świetle reszty jego twórczości. 

Ponieważ Márquez zazwyczaj nie skupiał się na osobach, które dziś nazywamy Afrolatynosami. Główni bohaterowie w jego książkach są zwykle albo częściowo Rdzenni, albo biali. A i idea, że posiadanie ciemnoskórych przodków odciśnie się na kolejnych pokoleniach, właściwie się nie pojawia. 

W “Stu latach samotności” rodzina Buendía to potomkowie Hiszpanów i Rdzennych Kolumbijczyków. W “Miłości w czasach zarazy” Fermina Daza i jej mąż są biali, a Florentino Ariza, jej dawny ukochany, to syn białego i częściowo Rdzennej kobiety. W “O miłości i innych demonach” markiz i jego metyska żona mają rudą i bladą córkę. 

A potem Márquez pisze Bolívara o “karaibskich włosach” i “karaibskim typie urody”. Pisze k*lorowego który uchodzi za białego pomimo “krwi afrykańskiej” widocznej “w rysach jego twarzy”. Pisze osobę, którą można by nazwać “PoC leading protagonist”. Dlaczego? Czy wobec tego, że pracował nad książką latami i dokładnie sprawdzał chronologię oraz inne aspekty historyczne, dopisałby Bolívarowi niebiałych przodków tylko w imię retellingu? 

Myślę, że nie. 

Czarny Bolívar to w ujęciu Márqueza element szerszej dekonstrukcji. W jego powieści Bolívar nie jest nieskazitelny. Nie jest postacią z pomników. Jest nieczysty. 

Nieczysty, ponieważ umiera na gruźlicę, a traktują go jak trędowatego. Boją się jego prześcieradeł. Boją się sztućców, którymi jadł. Nieczysty, ponieważ z Kościołem ma raczej na pieńku. Nieczysty, ponieważ nigdy - a przynajmniej w latach swojej sławy - nie żył zgodnie z oczekiwaniami konserwatywnego społeczeństwa. Wreszcie nieczysty, ponieważ nie-biały - pomimo “szlachetnej krwi baskijskiej”. Nieczysty, ponieważ “limpieza de sangre” nie może potwierdzić jego rodowodu. 

Márquez bardzo świadomie gra tymi motywami i dokonuje ich reclaimingu. Konfrontuje osoby czytające ze strachem, który wpoiło nam ostatnie czterysta lat systemowego rasizmu.  Ze strachem, że Czarni w twojej rodzinie wyjdą na jaw nawet po kilku pokoleniach. Ze strachem o “czystość” krwi. Z traktowaniem afrykańskiego dziedzictwa jako skazę, piętno. Konfrontuje nas z zaprzeczaniem za wszelką cenę, że, o zgrozo!, znana i wpływowa postać nie była wcale taka biała. Zupełnie świadomie prezentuje retellingową, kontrkulturową wersję historii, w której niecne praktyki - takie jak whitewashing - są ujawniane i konfrontowane. W której kształtowanie pamięci tak, jak to się podoba białym elitom, jest oczywiste, ale zarazem poddane krytyce. 

Jeśli Márquez chce coś przekazać, to jest to wezwanie do zerwania ze strachem. Przestańmy się bać. Przestańmy robić w gacie ze strachu, że Znani i Wpływowi bywali także k*lorowi. Przestańmy szukać wymówek dla ich niebiałości, twierdząc, że “to była tylko propaganda”. Że “to były tylko plotki”. Że wtedy “wszyscy się o to oskarżali”. Skoro zresztą było tyle oskarżeń, to musiało się w nich kryć trochę prawdy. 

Przyznajmy w końcu, że Puszkin i Dumas byli Czarni. Przyznajmy, że Aleksander Medyceusz był Czarny. Przyznajmy, że Simón Bolívar i Bernardino Rivadavia mogli być Czarni. Nikt nie chce ich komukolwiek odbierać. Nikt nie twierdzi, że odcieniem skóry przypominali Idrisa Elbę - prędzej Nathalie Emmanuel. 

Jeszcze kilkanaście lat temu osoby badające opisywały márquezowską wersję Bolívara jako “mulato caribeño”. My możemy opisać go inaczej. Jako chłopaka z Karaibów. Jako Czarnego - w szerokim znaczeniu tego słowa. Mamy prawo dokonać tej reinterpretacji. 

To nieistotne, że uważał się za białego. To nieistotne, czy wiedział czy nie wiedział, kim była jego praprababcia. To nieistotne, z jakich przywilejów klasowych korzystał. Istotne jest to, że sama możliwość tego, że miał Czarną praprababcię może dać komuś nadzieję.

Bywali bardziej rigczowi i bardziej niebiali od niego w Ameryce Łacińskiej, tacy jak Vicente Guerrero. Bywali też biali, którzy od początku opowiadali się za równością, a nie doszli do takich wniosków po kilku latach walk o niepodległość z okładem - tacy jak Miguel Hidalgo y Costilla. 

Ale jeśli Bolívar jako Czarny miałby dawać komuś nadzieję, to należy to wykorzystać. Ostatecznie, w identyfikowaniu się z postaciami historycznymi najczęściej nie chodzi o to, czy nasi przodkowie należeli do tej samej klasy społecznej. Właściwie to lubimy wyobrażać sobie, Czarnx i bialx, że i my należelibyśmy do grupy bogatych wyzyskiwaczy. 

Więc czemu nie postawić hipotezy, że Bolívar był Czarny? 

Byłby to bunt wobec “casta”. Wobec “limpieza de sangre”. Wobec “one drop rule”. Wobec mitu “szlachetnej krwi baskijskiej”. Wobec tradycyjnej ikonografii. Wobec zwyczajowego europocentryzmu takich teorii, które prędzej skupią się na Beethovenie czy Królowej Charlotte, niż na tym, co działo się w Ameryce Łacińskiej. Byłaby to w końcu zemsta społeczna, wywrócenie relacji pomiędzy panami a niewolnikami, ujawnienie tego, co mogło było się zdarzyć a co zostało okryte milczeniem. 

Nie będę was okłamywać. Wierzę w tę teorię. Nie jestem obiektywna. Nazbyt przemawia do mnie miniatura z Madrytu, a długa tradycja literacka utwierdziła mnie w przekonaniu, że ta historia musiała się wydarzyć. 

Nie czytajcie mnie. Nie słuchajcie. Mnie się po prostu ta znikająca praprababcia Simóna Bolívara układa w pewną całość - i całość ta ma więcej sensu, niż teorie o Czarnych Stuartach czy o Czarnym Beethovenie. 

Ponieważ tym właśnie były historie przechodzenia na białą stronę. Historiami znikania. 

 

Źródła obrazów: Wikipedia 

Źródła: 

Gabriel García Márquez, General w labiryncie 

William Faulkner, Absalomie, Absalomie! 

Jean Rhys, Wide Sargasso Sea 

Gerhard Masur, Simón Bolívar 

María Teresa Pascual de Pessione, Herencia de negros. Elementos raciales en las configuraciones de los Escritos Políticos de Simón Bolívar y El General en su laberinto de Gabriel García Márquez

Montserrat Iglesias Berzal, Simón Bolívar: la oportunidad de Hispanoamérica en El general en su laberinto 

José Antonio Álvarez, La desmonumentalización en la novela histórica hispanoamericana de fines del siglo veinte

A tutaj perspektywa osób, które podzielają moją opinię:

https://www.eltiempo.com/amp/archivo/documento/MAM-3977939

https://m.aporrea.org/actualidad/a3961.html

środa, 14 lipca 2021

Życie Anity

 Anita Florence Hemmings urodziła się w 1872 roku. Wychowała się w Roxbury, dzielnicy Bostonu, w której po Wojnie Secesyjnej zamieszkało wielu Afroamerykanów.

Ojciec Anity był sprzątaczem i woźnym, a matka pracowała w domu. Oboje przybyli do Bostonu z Amerykańskiego Południa i byli dziećmi Czarnych kobiet i białych mężczyzn. Mieli czworo dzieci i Anita nie była jedynym, któremu starali się zapewnić wyższe wykształcenie. Frederick, jej młodszy brat, wstąpił na Massachusetts Institute of Technology aby zostać chemikiem.

Losy jego i jego siostry potoczyły się jednak inaczej. Frederick nie mógł uchodzić za białego. 

Frederick Hemmings 

Anita Hemmings 

Inaczej było z Anitą, która miała oliwkową cerę i proste czarne włosy. Wykorzystując anglosaskie stereotypy, wpisała do swoich papierów francuskie pochodzenie aby w 1893 dostać się do Vassar College, prestiżowej placówki należącej do żeńskiej Ivy League - Siedmiu Sióstr.

Inne studentki nie miały pojęcia o pochodzeniu Anity i chwaliły jej “hiszpańską” urodę, spekulując także, że wśród jej przodków byli również Rdzenni Amerykanie.

Anita Hemmings studiowała w Vassar cztery lata, z zapałem ucząc się francuskiego, łaciny i greki. Chwalono ją za jej urodę i inteligencję, a dziewczyny z dobrych domów Nowego Jorku zabiegały o jej przyjaźń. Jedną z nich była Louise Taylor, która została współlokatorką Anity. 

Powiedzieć, że jej intencje z czasem okazały się nieszczere, to nie powiedzieć nic. Louise i jej rodzina nasłali na rodziców Anity prywatnego detektywa, a sama Anita Hemmings została wyoutowana jako k*lorowa wbrew swojej woli - na krótko przed zakończeniem roku w Vassar. Dyplom przyznano jej warunkowo, a gazety rozpisywały się o jej przypadku, fetyszyzując jej pochodzenie i zatajenie prawdy, do którego musiała się uciec.

Ówczesne nagłówki 

Po powrocie z Vassar Anita przez jakiś czas pracowała w Bostonie jako bibliotekarka, starając się uniknąć rozgłosu. Jej ojciec podkreślał przed prasą, że w rodzinnym mieście dziewczyna nigdy nie wypierała się więzi z Czarną społecznością. 

Z czasem Anita poślubiła Andrew Jacksona-Love, mogącego uchodzić za białego lekarza, syna byłego niewolnika. Zamieszkali w Nowym Jorku, a ich córka Ellen, jedno z trojga dzieci, również ukończyła Vassar. Władze szkoły zostały zapewnione, że Ellen nie była świadoma “krwi m*rzyńskiej” płynącej w jej żyłach.

Andrew Jackson-Love 

Krwi m*rzyńskiej.

A jednak, gdy Anita Hemmings zmarła w 1960, zmarła jako biała. Dopiero jej wnuki odkryły prawdę. 

Jak myślicie, co doprowadziło do tych absurdów? Orwellowska nowomowa? A może jednak systemowy rasizm Stanów Zjednoczonych? Może jednak obsesja “one drop rule”?

To z powodu strachu Anita Hemmings i jej mąż musieli uprawiać whitepassing, uchodzenie za białych. Ze strachu białego człowieka. Że możesz mieć jakichś Czarnych przodków i wyglądać jak MY. Jak biali Anglosasi. Że możesz mieć Czarnych przodków niewypisanych na twarzy. Że granice pomiędzy czarnym i białym można zatrzeć. Że ta “rasa” wcale nie jest czymś pewnym i stałym. Że pod oliwkową barwą twojej skóry może się coś kryć. Coś innego niż hiszpańscy czy francuscy antenaci. Nie, nie włoscy. Broń Boru Włosi. Za Włochów Afroamerykanom zwyczajnie nie opłacało się podawać. A dlaczego tak było, to już temat na inny wpis - o zmieniającym się koncepcie białości w USA. 

W historii Anity Hemmings ten strach skupia się jak w soczewce - lęki i obsesje amerykańskiego społeczeństwa. Także inne wątki są charakterystyczne dla podobnych przypadków whitepassingu - przeprowadzka, milczenie, konieczność zerwania kontaktów z niebiałą rodziną.

To był świat tak inny, tak bezwzględny w swojej hierarchii, że nie nam oceniać, co i dlaczego zrobiła Anita i jej mąż. 

Nie mamy prawa. 

Ale możemy spróbować zrozumieć. Możemy spróbować dowiedzieć się czegoś więcej. Czasami nawet zwykła powieść obyczajowa da radę.

I dlatego chciałabym wam polecić “Pozłacane lata”. To książka o ostatnim roku Anity Hemmings w Vassar, powieść, w której ten strach, ten dyskomfort, jest wręcz namacalny. Dużo w niej triggerów, dużo w niej sytuacji, które czyta się dosłownie z cierpieniem.

Ale czasami inaczej się nie da. Inaczej nie da się zrozumieć, co jest nie tak z “blackface”, ze slurami, z tyloma sprawami, które tutaj mogą wydawać się niewinne.

Jeśli Anita Hemmings rzeczywiście widziała kiedyś przedstawienie, w którym biali udawali Czarnych, musiało to być dla niej tym bardziej bolesne. Ponieważ wiedziała, że oni mogą zdjąć maski i iść dalej, a jej niebiały brat nie może. Wiedziała też, że jeśli chciała polepszyć sobie swój los, swoją maskę będzie musiała nieść do końca.

Reszta jest omertą. 

Źródła obrazów: https://pages.vassar.edu/passingbeyondpassing/the-gilded-years-ford-project/anita-hemmings/

Źródła: Karin Tanabe, “Pozłacane lata” 

https://pages.vassar.edu/passingbeyondpassing/the-gilded-years-ford-project/anita-hemmings/

http://www.mixedracestudies.org/?tag=anita-florence-hemmings

https://owlcation.com/humanities/Anita-Florence-Hemmings-Passing-For-White-At-Vassar

piątek, 9 lipca 2021

Rasa jako konstrukt społeczny (albo wyniki moich ankiet)

 Nie traktujcie tego na poważnie, serio. Pamiętajcie również, że w toku researchu pewne założenia mi się zmieniły. 

Nie traktujcie na poważnie moich ankiet. Traktujcie na poważnie to, że rasa jest konstruktem społecznym. Serio, serio. 

Mogłabym was spytać o to, czy w dzieciństwie myślałyście o Michaelu Jacksonie jako o Czarnym, osoby czytające. Mogłabym was spytać, czy dziecko dotknięte albinizmem, które urodziło się w Afryce Subsaharyjskiej jest białe, czy czarne. Mogłabym was spytać, czy to czasem nie w Afryce ludzie są najbardziej różnorodni genetycznie. Mogłabym was spytać, dlaczego Arabowie nie uchodzą za białych, ale Żydzi już tak. 

Zamiast tego pokażę wam wyniki  moich ankiet. To nic profesjonalnego. Nic 100% na poważnie. Żadna duża próba. Niemniej, nawet mój amatorski eksperyment jest w stanie pokazać, że koncept rasy ssie. 

A przecież są na to o wiele lepsze dowody. 

Pytanie nr 1

Kolaż przedstawia sześć postaci historycznych. Tylko JEDNA z nich była biała i uchodziła za białą we wszystkich środowiskach, w których się obracała. 

Która to postać? 


Instrukcja

A - Simón Bolívar (przypadek SPORNY, na drzewie genealogicznym brakuje praprababci) 

B - Anita Hemmings (wnuczka dwóch Czarnych kobiet) 

C - Dido Elizabeth Belle (córka Czarnej niewolnicy i Brytyjczyka) 

D - Andrew Jackson-Love (Afroamerykanin) 

E - Aleksander Medyceusz (syn Klemensa VII i Czarnej służącej)

F - Karol II Stuart (jedyny NA PEWNO biały na dzielni) 

Wyniki

Większość z Was (w porównaniu do innych opcji) - prawidłowo - uznała, że był to Karol II Stuart. 

Na pytanie “Która to postać?” odpowiedziało 150 osób.

Karol II Stuart - 49,3%

Andrew Jackson-Love - 28,7%

Anita Hemmings - 13,3%

Simón Bolívar - 4,7%

Dido Elizabeth Belle - 2%

Aleksander Medyceusz - 2%



Pragnę zwrócić Waszą uwagę na to, że aż 42% wybrało Afroamerykanów jako białych. Simón Bolívar, w oficjalnej historiografii uznawany za białego, otrzymał tylko 4,7% głosów. I proszę, nie stosujcie tutaj taniego argumentu “ad Latinum/Hispanum/Basquum”. 

Natomiast Karol II Stuart został przez Was wybrany nie tylko ze względu na cechy, które kojarzymy z rasą (takie jak karnacja, rysy twarzy, typ włosów), ale również ze względu na strój. Ostatecznie, ubrany jest iście po królewsku.

Co w pierwszej kolejności zadecydowało o twoim wyborze? (149 odpowiedzi) 


38,3% - wszystkie elementy włącznie z ubiorem

10,7% - ubiór postaci

Łącznie 51% - elementy niezwiązane z ubiorem (karnacja, fryzura, rysy twarzy, oraz kombinacja tych trzech) 

Ciekawe... Bardzo ciekawe. Czyżbyśmy podświadomie utożsamiały “białość” z wyższym statusem społecznym, drogie osoby? A więc i z bogatszym strojem? 


Pytanie nr 2

Zaznacz więcej niż jedną [postać], jeśli uważasz, że wybrane przez ciebie postaci miały niebiałych przodków (Czarnych, Rdzennych Amerykanów etc.) albo twoim zdaniem nie wyglądają na białych.


Instrukcja 

A - Andrés de Santa Cruz (PoC, częściowo inkaskie korzenie) 

B - Guadalupe Victoria (generalnie uważany za białego) 

C - Vicente Guerrero (PoC, miał Czarnych i Rdzennych w rodzinie) 

D - José Miguel Carrera (biały - jeśli uważacie Żydów sefardyjskich, którzy byli wśród jego przodków, za białych)

E - Simón Bolívar (MÓGŁ mieć Czarną praprababcię) 

F - Bernardino Rivadavia (MÓGŁ mieć jakichś Czarnych przodków)

Wyniki (147 odpowiedzi)

Vicente Guerrero - 89,1%

Simón Bolívar - 70,1%

Andrés de Santa Cruz - 34%

Bernardino Rivadavia - 30,6%

Guadalupe Victoria - 21,8%

José Miguel Carrera - 11,6%



HINT: wszystkie portrety wykonano za życia. 

Ponieważ znakomita większość z Was zaznaczyła Vicentego Guerrero, zakładam, że dobrze zrozumiałyście pytanie, osoby ankietowane.

Aczkolwiek muszę przyznać, że wynik nr 2 bardzo mnie zaskoczył. Jesteście pewne, że Simón Bolívar nie był biały? Facet, po którym nazwano cały kraj? Nie twierdzę, że wasza kontrkulturowa interpretacja nie jest piękna - jest piękna, rewolucyjna i wywrotowa. Ale, niestety, nie możemy mu tej Czarnej praprababci udowodnić. A Andrés de Santa Cruz? Facet miał matkę, która w połowie pochodziła od Inków, a wy co? Tylko 34% z was uznało, że nie był biały.

Jednocześnie, nie powiem, wasz wybór Bernardino Rivadavii mnie zaskoczył. Dla mnie to stereotypowy rumiany Argentyńczyk. Dla niektórych z was - osoba niebiała. I wiecie co? I'm totally fine with it. Nie jest to zresztą nieprawdopodobne, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, że historia whitepassingu to historia znikania. Znikania niebiałych przodków. 

Widzę też, że one drop rule trzyma się dobrze. I dotyczy przedewszystkim osób, które miały przodków w Afryce Subsaharyjskiej. Nawet kilka pokoleń wcześniej.

I proszę, tylko bez argumentów “ad Latinum”. To są sami Latynosi z krwi i kości.

A jednak tylko dwóch z nich zostało przez Was uznanych - mniej lub bardziej jednomyślnie - za niebiałych.


Pytanie nr 4 (lecimy z nim bo jest ściśle związane z pytaniem nr. 2)

Zaznacz więcej niż jedną [postać], jeśli uważasz, że wybrane przez ciebie postaci miały niebiałych przodków (Czarnych, Rdzennych Amerykanów etc.) albo twoim zdaniem nie wyglądają na białych.

HINT: wykorzystano inne portrety Guerrero i Bolívara. Pierwszy portret Bolívara zrobiono za jego życia. Drugi (wykorzystany w tym pytaniu) to jedno z wyobrażeń historycznych. 


Instrukcja 

A - Andrés de Santa Cruz 

B - Guadalupe Victoria 

C - Vicente Guerrero 

D - José Miguel Carrera 

E - Simón Bolívar 

F - Bernardino Rivadavia 

Wyniki (103 odpowiedzi) 

Vicente Guerrero - 94,2%

Andrés de Santa Cruz - 39,8%

Bernardino Rivadavia - 37,9%

Guadalupe Victoria - 30,1%

Simón Bolívar - 26,2%

José Miguel Carrera - 7,8%



Skąd te przetasowania, zapytuję? Skont? Dlaczego wszystkim skoczyły wyniki o kilka procent, a Bolívarowi i Carrerze spadły? Dlaczego Simón Bolívar zrobił się nagle biały w waszych oczach? Skąd ten spadek o ponad CZTERDZIEŚCI procent? Nastąpiło jakieś cudowne wybielenie, jak w “The King of Tars”? 

*zastanawia się*

Nie martwcie się. Gdybym nie znała kontekstu, też bym pewnie nie skojarzyła, że na obrazach “E” przedstawiono teoretycznie tę samą osobę. A wiecie dlaczego? 

Portret w pytaniu nr 2 zrobiono, gdy Bolívar był nieszczególnie znanym nastolatkiem. Portret w pytaniu nr 4 to natomiast typowe “jak malarz wyobraża sobie Łojca Narodó”. Więc tyle wystarczy? Odpowiednio ukazać daną postać, żeby była biała bądź niebiała? 

A jeśli chodzi o Vicentego Guerrero, to swojej niebiałości nie mógł ukryć.

Niedługo zacznę się zastanawiać, czy Guadalupe Victoria też nie ukrywał kogoś po genealogiach.


Pytanie nr 3

Kolaż przedstawia sześć postaci historycznych. Zaznacz jedną lub więcej jeśli uważasz, że zaznaczone przez ciebie postaci są białe.


Instrukcja 

A - Marie Laveau (miała Rdzennych, Czarnych i francuskich przodków) 

B - Anita Hemmings (miała dwie Czarne babcie) 

C - Mary Seacole (prawdopodobnie w połowie Czarna) 

D - Elisabeth Dieudonné Vincent (prawdopodobnie w połowie Czarna) 

E - Dido Elizabeth Belle (w połowie Czarna) 

F - Marie-Madeleine Lachenais (prawdopodobnie w połowie Czarna) 

HINT: wszystkie te kobiety MIAŁY niebiałych przodków.

Wyniki (132 odpowiedzi)

Anita Hemmings - 79,5%

Marie Laveau - 31,8%

Marie-Madeleine Lachenais  - 31,8%

Elisabeth Dieudonné Vincent - 16,7%

Mary Seacole - 12,9%

Dido Elizabeth Belle - 5,3%



Podsumujmy: Anita Hemmings, wnuczka dwóch czarnoskórych kobiet, córka rodziców o mieszanym pochodzeniu rasowym, została uznana za osobę białą. A wy się jeszcze dziwicie, że ludzie mówią, że rasa to tylko konstrukt społeczny, a nie biologiczna kategoria? 

To prawda, że różnimy się odcieniami skóry. Ale to nie oznacza, że rasa jest prawdziwa. Nikt nie ma wypisanych niebiałych przodków na twarzy. “Rasy” nie można ot, tak, odczytać z czyjejś fotografii. 

A jeśli już jesteśmy przy odcieniu skóry, to trudno nie zauważyć, że nasze standardy białości są wąskie i wyśrubowane. 

Tylko dwie bądź trzy z sześciu kobiet przedstawione na tym kolażu mają typowo brązową cerę. Jednocześnie, tylko jedna z tej szóstki została uznana za białą przez osoby ankietowane wystarczająco jednomyślnie.

Przyznam wam szczerze - gdybym nie znała historii Marii Laveau, nawet bym o niej nie myślała jako o osobie niebiałej. Cóż, osoby ankietowane w większości tak o niej pomyślały.

Ten wynik nie świadczy o rasizmie bądź jego braku wśród osób ankietowanych. Ten wynik świadczy o mechanizmach rządzących naszym społeczeństwem. 

“One drop rule” trzyma się dobrze.


Pytanie nr 5

Na kolażu przedstawiono dwóch renesansowych książąt. Jakie przydomki nosili?


Instrukcja 

A - Ludwik Sforza, niebiałych przodków nie stwierdzono

B - Aleksander Medyceusz, syn Czarnej służącej i papieża Klemensa VII

Wyniki (108 odpowiedzi)

Obaj nosili przydomek “Il Moro” [PRAWIDŁOWO] - 40,7%

Obaj nosili przydomek “Il Nero” - 32,4%

A - Il Moro - 11,1%

B - Il Nero - 15,7%


Nie ukrywam, podoba mi się, że osoby ankietowane porzuciły interpretację rasową i uznały, że zarówno biały-ale-śniady Włoch oraz niebiały Włoch mogli nosić ten sam przydomek “Il Moro” (najpopularniejsza odpowiedź). Druga w kolejności odpowiedź, “Il Nero”, też daje do myślenia.

Niestety, obawiam się, że rozkład odpowiedzi wynikał z:

A) każdx z nas jakoś tam kojarzy przydomek “Il Moro” z renesansowymi Włochami

B) Aleksander Medyceusz pojawiał się na moim blogu i Instagramie już wcześniej - z ksywą włącznie

C) na rzeczonym Instagramie czynnie promowałam łatwą do udowodnienia teorię, wedle której koncept “rasy” w szesnastym wieku dopiero się formował, a słowo “Maur” miało bardzo szerokie znaczenie 

Ech, tak to jest, jak się rzuca spoilerami na prawo i lewo...


Pytanie nr 6

DISCLAIMER: pytanie zostało uproszczone, ponieważ Anita Hemmings MIAŁA dwie Czarne babcie. Simón Bolívar MÓGŁ mieć Czarną praprababcię. 

Dopasuj opisy do fotografii:


Osoba A miała Czarną praprababcię a osoba B dwie Czarne babcie 

Osoba B miała Czarną praprababcię a osoba A dwie Czarne babcie

Czy osoby ankietowane wybrały odpowiedź bliższą prawdy historycznej? SPOILER ALERT:  Nie. 

Wyniki (130 odpowiedzi)

Osoba A miała Czarną praprababcię a osoba B dwie Czarne babcie - 73,8%

Osoba B miała Czarną praprababcię a osoba A dwie Czarne babcie - 26,2%


Co cię zmotywowało? (122 odpowiedzi) 

Wydało mi się, że chłopak ma włosy typu afro - 45,1%

Dziewczyna ma taki typ urody, że równie dobrze mogłaby być z Polski - 43,4%

Chłopak zahipnotyzował mnie swemi oczami czarnymi jako u tej Heleny Kurcewiczówny - 32,8% [oh, wait, to była akurat furtka “absurdalna”]


Drogie osoby ankietowane, nie ukrywam, że Wasz egalitaryzm klasowo-rasowy bardzo mnie wzruszył.
Obaliłyście “casta”. Obaliłyście “one drop rule”. 

Uznałyście, że Simón Bolívar miał dwie Czarne babcie i włosy typu afro. Ten syn plantatora. Ten facet, który za życia był taki sławny i wpływowy. 

Uznałyście, że Anita Hemmings, córka woźnego, wnuczka dwóch Czarnych kobiet, miała tylko Czarną praprababcię. Uznałyście, że ta Afroamerykanka ma polski typ urody.

To jest piękne. Coś czuję, że razem jeszcze przeprowadzimy anarchosyndykalistyczną rewolucję. Świat idzie ku lepszemu. 

Nawet jeśli za waszym wyborem stało podświadome przekonanie, że im mniej niebiałych przodków, tym “bielej” ktoś wygląda, to nie ma znaczenia. “Rasa” nie jest niczym linearnym. Możesz mieć więcej niebiałych przodków a wyglądać “bielej” od tych, co takowych przodków mieli mniej. 
A pomyślcie co dopiero, jeśli ta zaginiona babcia Bolívara była biała. Wiecie co wtedy?
Wtedy osoba z białymi przodkami może być wzięta za osobę z niebiałymi przodkami (pyt. 2). 

A jak przekonałyśmy się na przykładzie Anity Hemmings, bywa też na odwrót (pyt. 3). Anita Hemmings w ogóle nam się tutaj wyłania jako mistrzyni whitepassingu. 

Cały ten konstrukt budowany przez ostatnie czterysta lat z okładem się sypie.

Także dlatego, że nawet biologiczne rodzeństwo może wyglądać na członków różnych “ras”.

O czym było w pytaniu ostatnim. 


Pytanie nr 7


Czy te osoby wyglądają na biologiczne rodzeństwo? 

Wyniki (122 odpowiedzi)
54,1% - NIE
26,2% - NIE WIEM
19,7% - TAK

FUN FACT: Frederick i Anita Hemmingsowie przedstawieni na tym kolażu BYLI biologicznym rodzeństwem. Serio, serio. 

Dlaczego 54,1% z was dało odpowiedź negatywną? Dlaczego było tyle osób niezdecydowanych? Dlaczego tylko niecałe 20% dało odpowiedź pozytywną? 

Ponieważ podświadomie zakładamy, że biologiczne rodzeństwo musi wyglądać jak członkowie tej samej “rasy”. Nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że nie musi. Że może być inaczej. Do tego braku wyobraźni nas socjalizowano. 
A często tak nie jest w niebiałych rodzinach - z tym, kogo przypominasz. Zwłaszcza w rodzinach o mieszanym pochodzeniu. 

Takie jest życie.


Źródła:
Teoria o Czarnej praprababci Simóna Bolívara pojawia się już w latach czterdziestych XX wieku w biografii autorstwa Gerharda Masura. *będzie o tym więcej*


Anita Hemmings i jej przodkowie: https://owlcation.com/humanities/Anita-Florence-Hemmings-Passing-For-White-At-Vassar *będzie o tym więcej*

Artykuł twierdzący, że nie tylko Vicente Guerrero, ale i Guadalupe Victoria nie był biały (ale niemal we wszystkich źródłach jest uważany za białego): https://www.jornada.com.mx/2010/11/15/cultura/a19n1cul

Bardzo mądry artykuł o konstrukcie społecznym rasy - dotyka również kwestii testów IQ, które rzekomo mają coś udowadniać: https://www.theatlantic.com/national/archive/2013/05/what-we-mean-when-we-say-race-is-a-social-construct/275872/

Polecanki wewnątrzblogowe

Skoro już tu jesteście...

... To zapraszam was do wypełnienia kilku ankiet. Nie przejmujcie się, jeśli nie będziecie w stanie rozpoznać postaci historycznych, których...