Drogie osoby. Pamiętajcie proszę, że politycy i dziennikarze nie chcą, żebyście miały dzieci świadomie, dla siebie i bez presji. Wy macie mieć te dzieci po to, żeby miał kto robić w kapitalizmie i/lub żeby w Polszcze nie „zabrakło białych ludzi”. A najlepiej oba naraz. Myślicie, że żartuję, że jestem foliarą? No niestety nie.
W narracjach antyimigranckich - w różnych krajach - co i rusz powraca motyw, że imigranci mają więcej dzieci, a złe Rdzenne Europejki™ nie chcą rodzić tyle samo dzieci, bo w dupach im się od karier poprzewracało. Tak o to zmiękczony, wymierający Zachód zostanie zniszczony przez migrantów, których będzie więcej niż Różowych Ludzi™. Tak, takie narracje istnieją i nie udawajmy proszę, że wielu ludzi wprost ich nie promuje, a wielu innych nie ulega im podprogowo.
W takim rozumieniu dobre duże rodziny to białe rodziny, a duże rodziny arabskie, afrykańskie czy latynoskie to patologia. Duże białe rodziny mają zapewniać biologiczną ciągłość homogenicznego narodu. A jak ich nie ma, to naród jest zagrożony utratą homogeniczności. Tak działa nacjonalizm.
Kobiety i inne osoby mogące zajść w ciążę są w takim układzie pionkami, które mają zacisnąć zęby i rodzić. Co z tego, że mamy katastrofę klimatyczną? Że mamy wojnę za wschodnią granicą? Że widzimy, że dla tego potrzebującego dzieci Zachodu życie dzieci nie znaczy nic, jeśli są Palestyńczykami? Co z tego, że w Polsce nadal obowiązuje drakońskie prawo antyaborcyjne? Co z tego, że brakuje mieszkań? Co z tego, że większość kobiet, którym obiecano złote góry po zdobyciu wyższego wykształcenia, kończy jako prekariuszki? Co z tego, że w mniejszych miejscowościach praktycznie nie ma żłobków i przedszkoli? Co z tego, że oczekiwania wobec młodych matek nie zmieniły się znacząco od czasów PRL-u? Nic z tego - bo z jakiegoś powodu wmawia nam się, że to idealna sytuacja, by rodzić bobaski.
Łatwo jest mówić, że w PRL-u było trudniej, a ludzie mieli więcej dzieci. Łatwo tak mówić, jeśli ma się odchowane dzieci... Albo jest się facetem, który nie przesiedział w domu trzech lat, pracując opiekuńczo i nie dostając za to żadnych pieniędzy. Łatwo jest sobie wyobrażać, że teraz młodzi mają stabilniejsze życie i większe możliwości. Tyle że nie. I łatwo, przede wszystkim, dzielić dzieci na te pożądane i nie. Te niepożądane mogą sobie ginąć od bomb czy umierać na granicach Europy.