Tutaj znajdziecie antyrasizm, antyklasizm, historię osób koloru i pozaeuropejskich cywilizacji oraz postkolonialne spojrzenie na (pop)kulturę.

wtorek, 27 grudnia 2022

W antyrasistowskim dyskursie dwie rzeczy mogą być prawdziwe jednocześnie.

 Oczywiście tyczy się to wielu rodzajów dyskursów (i wielu zjawisk społecznych), ale ta kwestia jest mi szczególnie bliska, ponieważ czasem odnoszę wrażenie, że wiele osób sądzi, że antyrasistowski dyskurs chce rzeczy, których nie można ze sobą pogodzić. Ale przecież... Dwie rzeczy, nawet sprzeczne ze sobą, mogą być prawdziwe jednocześnie.

Tak, można opowiadać i przypominać historie Czarnych wynalazców, polityków, abolicjonistek, pisarzy, sufrażystek pamiętając o tym, że osoby czarnoskóre były - i niestety nadal są - jedną z najbardziej dyskryminowanych grup społecznych. Jeśli np. Afroamerykanie czują się dumni z takich postaci historycznych, jak Harriet Tubman, Frederick Douglas, czy Ida B. Wells, nie wyklucza to pamięci historii opresji. Tak samo historie osób o mieszanym pochodzeniu rasowym wychowanych wśród arystokracji (Dido Elizabeth Belle, Władysław Jabłonowski) nie wykluczają tej pamięci. Co więcej, ich historie były z dziejami kolonializmu sprzężone.

Wydaje mi się, że w Polsce trudno nam zrozumieć paradoks i potrzebę tak różnorodnej narracji, ponieważ często czynimy nieadekwatne analogie pomiędzy niewolnictwem a pańszczyzną - oraz, ogólnie, pomiędzy historią osób czarnoskórych a historią klas ludowych Polski. A tutaj pojawiają się określone problemy. Często nie umiemy wskazać polskich postaci historycznych, które wywodziły się ze “zwykłych” ludzi, zakładając, że możliwość awansu społecznego była dosłownie zerowa. Tę optykę przekładamy na historię Czarnych osób w świecie Zachodu. Albo przykładamy inną optykę, w myśl której krytyka dyskryminujących systemów społecznych, czy to pańszczyzny, czy to niewolnictwa, jest przesadzona. Nie jest.

I tak. Na wszystko to ma też wpływ popkultura i jej stosunek do przeszłości. Można przecież w niej trafić na wiele przykładów swoistego eskapizmu, na historie międzyklasowych małżeństw czy nagłego wzbogacenia się. Przyzwyczajono nas, że ten eskapizm należy się tylko osobom białym. Być może dlatego, a nie ze względu na baaardzo alternatywne podejście do historii, tyle kontrowersji wzbudzają produkcje w duchu “Bridgertonów”.

Tymczasem nawet w antyrasistowskiej bańce opinia na temat takich tekstów kultury nie jest jedna i ustalona. Niektóre osoby chcą więcej przedstawień w popkulturze, w których osoby koloru po prostu żyją, a głównym motywem nie jest rasizm (i uważają, że może dotyczyć to także historii). Inne krytykują politykę tzw. color blindness i chcą autentycznych historii i produkcji o niedocenianych postaciach historycznych. Te dwa podejścia, z pozoru sprzeczne, nie muszą się wykluczać.

poniedziałek, 19 grudnia 2022

Nie ma jednego "realizmu" w popkulturze.

 Niezliczone teksty kultury krytykowano i krytykuje się za brak “realizmu”. Dla niektórych osób realizm to wiarygodne emocje i dialogi postaci. Może też chodzić o kostiumy i zachowania pasujące do settingu filmu czy serialu. Dla innych - fikcyjne istoty mityczne (jak elfy i syreny), które ponoć powinny być tylko białe. Dla jeszcze innych osób przejawem realizmu jest eksploatowanie przemocy.

I o ile sama rozumiem pragnienie realistycznych emocji i dialogów w tekstach kultury, to myślę, że nie każde pragnienie realizmu jest pragnieniem realizmu. Czasami to projekcja lęków i fantazji. A czasami... No cóż, porozmawiajmy o tym, co wbrew pozorom realizmem nie jest.

Eksploatowanie przemocy i brutalności w “Grze o tron” i jej materiale źródłowym, “Pieśni Lodu i Ognia”, to nie realizm, tylko określona konwencja przyjęta przez autorów. Nie jest lepsza ani gorsza od konwencji charakterystycznej dla twórczości Dickensa czy serialu “Bridgerton”. Ale, jak każda konwencja, może być krytykowana. Bo ukazywanie świata przedstawionego na zasadzie “lajf is brutal and full of zasadzkas” nie jest synonimem realizmu.

A jeśli już przy przemocy jesteśmy, to nie, nie usprawiedliwiajmy jej realizmem. Jamie Fraser w “Outlanderze” bijący żonę pasem nie jest realistycznym mężczyzną z osiemnastego wieku. Nigdy nie miał być realistycznym mężczyzną z osiemnastego wieku. Miał być wyjątkowym jak na swoje czasy seksownym amantem - taka jest konwencja książek Diany Gabaldon i serialu. A przemocowy amant to powinien być oksymoron. Tyle.

Mylne jest też założenie, że jeśli w świecie przedstawionym tekstu kultury zmieniono jakiś ważny element, to reszta też jest “nierealistyczna”. Nie, "Anna Boleyn” nie jest gorsza od np. “Hiszpańskiej księżniczki” jeśli chodzi o oddanie epoki tylko dlatego, że w tym pierwszym serialu kolor skóry jest do pewnego stopnia umowny. Tak samo nie łudźmy się, że “brutalne” teksty kultury są bardziej realistyczne. W cyklu powieściowym Elżbiety Cherezińskiej “Odrodzone Królestwo” jest wymagana ilość krwi i flaków, żadnej postaci historycznej nie zmieniono też koloru skóry. Ale jest też wilkołaczyca, która zabiła pierwszą żonę króla Przemysła, a Wacław II zostaje zabity przez magiczne lwy. Dodajmy do tego księcia Henryka IV Probusa rozmawiającego z Szatanem oraz biskupa Jakuba Świnkę, który okazuje się potomkiem Chrobrego... Wybaczcie, ale jeśli chodzi o teorie spiskowe, to chyba wolę już “Bridgertonów” i hipotezę “co by było, gdyby królowa Charlotte nie była biała”.

czwartek, 15 grudnia 2022

Off-topic: Seksizm w fantasy i paradoks Robin Hobb

 Na pewno znacie pewne punkty dyskursu o seksizmie w literaturze fantasy. Od krytyki “Zmierzchu” za promowanie przemocowych relacji i purytańskiej kultury czystości po dostrzeżenie, że w “Pieśni Lodu i Ognia” przemoc wobec kobiet to swoisty fetysz. Mamy też podwójne standardy w “Darach anioła”, gdzie Jace uprawiał s*ks z wieloma kobietami, ale jego obecna dziewczyna, Clare, oczywiście nie miała jeszcze chłopaka. I o ile zgadzam się z wieloma aspektami tej krytyki, to chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię.

Niestety, czasami spotkacie się z tym, że zawoalowany seksizm promują książki dobrze napisane, z wiarygodnymi postaciami i wciągającym światem przedstawionym. Spotkacie się także z tym, że ta sama autorka może powielać seksistowskie stereotypy w jednej serii, a w innej krytykować kulturę gw*łtu, sztywne role płciowe i homofobię. Czasami sama zastanawiam się, jak to możliwe, a opiszę to wam na przykładzie powieści Robin Hobb. 

Dość specyficzne opinie przewijają się przez dziewięć tomów cyklu tej autorki o skrytobójcy Bastardzie z Królestwa Sześciu Księstw. Bastard, nieślubny syn księcia, został wychowany przez stajennego Brusa, który przekazuje chłopcu, że doczekanie się nieślubnego dziecka to “hańba”. Dlatego zresztą ojciec Bastarda musiał opuścić dwór - z powodu skandalu. Nie brzmi jak historia z uniwersum, w którym panują podwójne standardy wobec mężczyzn i kobiet, prawda? Tylko że, niestety, równość płci polega w Sześciu Księstwach na równorzędnym ostracyzmie, a nie na wyzwoleniu się od tego ostracyzmu. Przy czym narrator, Bastard, nieraz zapewnia nas, że w jego kraju kobiety nie są dyskryminowane - mogą być żołnierkami czy przedsiębiorczyniami, a majątek dziedziczy najstarsze dziecko. Tym bardziej dziwią typowo mizoginiczne opinie wyrażane przez wiele postaci na przestrzeni kilku tomów - takie, że gw*łt to hańba tylko dla wdowy albo dziewicy, a za bezpłodność w związku odpowiada kobieta.

I nie chodzi o to, że w literaturze nie powinno być miejsca na postaci wyrażające szkodliwe poglądy (bo tacy ludzie też istnieją, zapewne w fikcyjnych światach również, a ofiary przemocy też mogą sobie pewne rzeczy internalizować), tylko o to, że przez ten cykl powieściowy przewija się przekonanie, że Sześć Księstw to takie ulepszone średniowiecze w wersji light - król jest dobry, tylko jego najmłodszy syn zły, a kobiety mają dobrze, bo mogą dziedziczyć i pracować tam, gdzie chcą, no nie? Ulepszone średniowiecze, a zatem swoiste przeciwieństwo Westeros Martina, który nigdy zresztą nie kreował swojego świata na swojską krainę "do lubienia". 

A potem Hobb napisała cykle osadzone w tym samym uniwersum, ale w innych jego regionach: “Kupcy i ich żywostatki” oraz “Rain Wild Chronicles”. I nagle okazało się, że da się krytykować seksizm, że winny gw*łtu jest zawsze gw*łciciel, że gw*łt małżeński to gw*łt, że jeśli mąż cię nie kocha, to zostań z kochankiem, a bycie osobą queerową jest okej. Czytając o tych wątkach społecznych w tych dwóch cyklach byłam więcej niż pozytywnie zaskoczona.

Absolutnie nie zniechęcam was do czytania Robin Hobb. Nie twierdzę też, że ma ona problem z tworzeniem postaci kobiecych jako takich. Jednak w jej najsłynniejszej sekwencji powieści nie wszystko zestarzało się dobrze, a większą wrażliwością i zniuansowaniem w kwestii seksizmu wykazała się w swoich odrobinę mniej znanych cyklach powieściowych. Czy to kwestia zmiany perspektywy i narracji? Być może. Niemniej, jeśli interesuje was fantasy, nadal zachęcam was do zapoznania się z jej twórczością. Ja sama czuję się nie tyle oburzona, co zwyczajnie zasmucona tym, że pomiędzy jej powieściami jest taki "rozstrzał". Zasmucona, ponieważ w wielu seriach fantasy seksizm jest o wiele bardziej normalizowany niż u tej pisarki, ale jednocześnie w tych samych seriach żadna postać nie wyraża szkodliwych opinii związanych tak wyraźnie z podwójnymi standardami i kulturą gw*łtu. Tak, myślę o "Kole czasu" i jego podejściu to relacji genderowych spod znaku wojny płci i "twojej starej". Ale to już materiał na inną off-topową refleksję...  

poniedziałek, 12 grudnia 2022

Rasizm w fantastyce

 W tym poście piszę głównie o literaturze i grach fantasy, ale pojawią się też przykłady zwiazane z science fiction. Będę poruszać wiele kwestii - od reprezentacji osób koloru we fantasy po dzielenie postaci de facto na... gatunki. Sprawdzę też, czy różne rasizmy fantastyki nie mają korzeni w, no cóż, różnych założeniach.

Jeśli w historii fantasy niebiałe postaci tak często nie otrzymywały reprezentacji, tylko były pomijane albo opisywane stereotypowo, to można ten trend prześledzić do początków tzw. heroic fantasy i twórczości Roberta E. Howarda. W swoich opowiadaniach o Conanie Barbarzyńcy Howard ukazywał quasi-Azjatów jako podstępnych, quasi-Afrykanów jako prymitywnych i leniwych, a quasi-Rdzennych Amerykanów jako groźnych i okrutnych. Pisał to, czego nauczyła go kultura, w której się wychował. Niestety, jego założenia przejęło, mniej lub bardziej świadomie, wielu innych twórców w gatunku.

Z kolei dzielenie postaci na - w gruncie rzeczy - odrębne “gatunki” to w pierwszej kolejności dziedzictwo Tolkiena i jego Śródziemia. Pisarz przypisywał inne cechy wyglądu i charakteru, inną długość życia elfom, ludziom, krasnoludom, hobbitom, orkom etc. Przy czym orkowie, bez względu na tragizm ich sytuacji, w jego twórczości byli konsekwentnie przedstawiani jako potwory.

Takie postrzeganie fikcyjnych “ras” przeniknęło później do niezliczonych gier, ale ja chciałabym wam pokazać, że niektóre serie książkowe łączyły często oba rasizmy - wobec ludzi, howardowski, i gatunkowy, tolkienowski. Czasem robiły to nawet autorki kojarzone z feminizmem drugiej fali, takie jak Marion Zimmer Bradley. W jej serii o planecie Darkover symbolem arystokratycznego pochodzenia są rude włosy, a sama planeta została skolonizowana przez ludzi celtyckiego i hiszpańskiego (ale już nie latynoskiego) pochodzenia. Rdzenni mieszkańcy zazwyczaj są przedstawiani jako groźni, nieludzcy i prymitywni, no chyba że mówimy o długowiecznej “rasie” chieri, która dziwnym trafem jest wyjątkowo... Blada. 

Oczywiście nie każda seria fantasy powielała i powiela rasistowskie stereotypy, a wielu twórców z czasem zaczęło się tych stereotypów oduczać. Ursula Le Guin czy Robin Hobb od początku pisały o postaciach z różnymi kolorami skóry, a Mercedes Lackey w swoim cyklu “Valdemar” przedstawia tzw. Sokolich Braci, wzorowanych na Rdzennych mieszkańcach Ameryki Północnej, jako jedną z równorzędnych kultur. Co najważniejsze, pojawiło się wiele autorów i autorek piszących ze swojej perspektywy - afroamerykańskiej, latynoskiej, perspektywy chińskiej diaspory. Twórczość N. K. Jemisin, Rebekki F. Kuang czy Silvii Moreno-Garcíi została dostrzeżona i nagrodzona. Coś się zmienia. I dobrze.

Źródła:

Wideoeseje:

Mistycyzm Popkulturowy, “To straszne słowo na R|Gdy twój ulubiony autor jest problematyczny”

https://www.publicmedievalist.com/race-fantasy-genre/

https://www.publicmedievalist.com/tolkien-fans-black-people/

poniedziałek, 5 grudnia 2022

Nie ma jednej kategorii białości.

 Ani w dziewiętnastym wieku, ani teraz, ani w Stanach Zjednoczonych, ani w Polsce... nie było i nie ma jednego, ustalonego rozumienia białości. Nigdy nie było jednej białości, bo zawsze jakaś grupa okazywała się niewystarczająco biała dla grupy domyślnej w danym kraju.

O co chodzi z tą warunkowością? Spójrzcie chociażby na to, jak w Polsce zmieniło się postrzeganie osób z Azji Południowo-Zachodniej (Bliskiego Wschodu). W zestawieniu z osobami czarnoskórymi dla Polaków będą to osoby białe, ale w zestawieniu z n a m i - to już c*apaci. Czyli, najwyraźniej, osoby nie dość białe i nie dość “dobre”, żeby żyć w Polsce i Europie. Podobnie różne jest zresztą postrzeganie Latynosów. Dla jednych osób mieszkańcy Ameryki Łacińskiej wyglądają jak osoby z Europy Południowej, dla innych - jednak biali nie są.

Podobnie podchodzono do Żydów, a i w Stanach Zjednoczonych różnie postrzegano osoby pochodzące z Ameryki Łacińskiej - do tego stopnia, że w latach trzydziestych Amerykanie meksykańskiego pochodzenia wnosili o to, aby nie kategoryzować ich korzeni jako “rasy” w spisach ludności i innych oficjalnych dokumentach. W tamtych czasach te starania były oparte na chęci zyskania “białości”.

Jeszcze innym aspektem tego warunkowego rozumienia jest pozycja Amerykanów azjatyckiego pochodzenia i stereotyp “model minority”, wzorcowej mniejszości, swoistej opozycji do Afroamerykanów. Model minority opiera się na antyczarności i wpasowaniu się w amerykańskie wzorce. Wielu Amerykanów azjatyckiego pochodzenia krytykuje go, zauważając też, jak szybko ta warunkowa białość zmieniła się w rasizm i ksenofobię wobec Azjatów w trakcie pandemii Covid 19.

W dziewiętnastym wieku w świecie anglosaskim też nie istniała jedna kategoria białości, gdyż byli bielsi i mniej biali - wśród tych drugich m.in. Irlandczycy, Hiszpanie, Włosi i mieszkańcy Europy Wschodniej. To kategoryzowanie w jakimś stopniu do dziś dotyka też nasz region. Dlatego myślę, że skoro sami wiemy, czym jest ksenofobia, lepiej byłoby się solidaryzować z innymi jej ofiarami oraz z osobami doświadczającymi rasizmu.

Źródła:

https://time.com/5859206/anti-asian-racism-america/

https://www.npr.org/sections/codeswitch/2014/06/16/321819185/on-the-census-who-checks-hispanic-who-checks-white-and-why

https://picturinghistory.gc.cuny.edu/irish-immigrant-stereotypes-and-american-racism/

Polecanki wewnątrzblogowe

Skoro już tu jesteście...

... To zapraszam was do wypełnienia kilku ankiet. Nie przejmujcie się, jeśli nie będziecie w stanie rozpoznać postaci historycznych, których...