Tutaj znajdziecie antyrasizm, antyklasizm, historię osób koloru i pozaeuropejskich cywilizacji oraz postkolonialne spojrzenie na (pop)kulturę.

piątek, 16 lipca 2021

"Karaibski typ urody generała", czyli czy Simón Bolívar był "torna atrás"?

TW: slury, obrazy “casta”, strumień nieświadomości 

Drogie osoby, drogie kurczaki, nawet nie wiem, od czego zacząć. Nie wiem, czy zrozumiałyście cokolwiek z tytułu tego posta - oprócz “Simón Bolívar” - i czy w waszych mózgach wytworzyło się jakieś skojarzenie poza “Oh, wait, to po nim nazwali cały kraj w Ameryce Południowej... Ale osochodzi?” 

Obiecałam, że będzie na tym blogasku postmodernizm? No i jest - ponieważ podzielę się dzisiaj z wami refleksją na temat pewnego aspektu “Generała w labiryncie” Gabriela Garcíi Márqueza.

Chronologia w tej powieści jest równie poszatkowana, co w “Pannach z Wilka”. Simón Bolívar ma osobowość skomplikowaną niczym Król Julian i Barbara Niechcic razem wzięci. Rozdarty jest jako ta sosna. A symbolika która go otacza jest tak złożona, że Podkowiński i Malczewski to przy niej pikuś. 

Mogłabym pisać godzinami o tym, ile w tej powieści postmodernistycznej dekonstrukcji, ile postnowoczesnej niezgody na wtłaczanie protagonisty w jeden archetyp - i to nieważne, czy mówimy o archetypie wojskowego, ekscentryka, dandysa, cierpiętnika, przywódcy... Mogłabym pisać o nawiązaniach Márqueza do bóstw solarnych i bóstw chtonicznych, do znaczenia labiryntu, do starożytnych paszkwili i średniowiecznych żywotów świętych, do Styksu którego funkcję pełni w powieści kolumbijska rzeka Magdalena, do koncepcji ciała króla i Króla Ostrokrzewu który umiera zimą... Zupełnie jak Bolívar. 

Jeżó, spytacie, co to - jakieś mistyczne uzasadnianie á la Daenerys Targaryen jest nowym Azorem Ahai?

Pieśń Lodu i Ognia jest adekwatnym skojarzeniem, zaprawdę powiadam wam. 

Ponieważ Simón Bolívar ma swoje R+L=J. 

“Generała w labiryncie” przeczytałam pewnego maja i była to dla mnie lektura roztrzaskująca serce na kawałki jako te “Nie oddam dzieci” Katarzyny Michalak. Z jej powodu zaliczyłam dwudniowy epizodzik depresyjny. Byłam tak straumatyzowana cierpieniem głównego bohatera który umiera na suchoty w nędzy bez pieniędzy, że, nie ukrywam, wyparłam część wrażeń z czytania.

W trakcie lektury natrafiłam na pewien cytat w który nie chciałam uwierzyć. Na angielskiej Wikipedii zobaczyłam zaś portret Simóna Bolívara, który wywołał we mnie szok kulturowy.

Nie mogłam uwierzyć, że patrzę na osobę, która w moich oczach nie jest biała. A przypominam, że ja z tych, co nawet nie odgadła niebiałości Ginewry w “Przygodach Merlina” dopóki jej nie powiedzieli.

Co to za portret? Co to za cytat, spytacie. 

Wszystko wyparłam. Nie chciałam do tego wracać. To wszystko przez te wojny kulturowe, przez te afery o Javerta czy innego Copperfielda. Zmyśliłaś sobie, że przeczytałaś, że Bolívar miał Czarną praprababcię czy prababcię, i że dopiero potem domalowano mu “orle rysy”. Zmyśliłaś sobie ten portret. A nawet jeśli nie, to pewnie tylko jakaś “licentia poetica”. 

Cytat zapamiętałam niedokładnie, ponieważ chodziło o “rzymski profil” a nie “orle rysy”, i definytywnie o praprababcię. Portret też musiał zapaść mi w pamięć z trochę innych powodów, niż początkowo myślałam. Ale ogólny zarys - możliwość, że Bolívar nie był wcale biały - się zgadzał. 

Podobnie, jak wróciłam do portretów trumiennych z Fajum i zaakaceptowałam, że obrazują one zróżnicowane społeczeństwo, wróciłam też do kwestii pra(pra)babci Simóna Bolívara.

Znalazłam cytat. Znalazłam portret. Znalazłam chłopaka... A nie, to nie ta piosenka. Dzieweczka nie idzie do laseczka.

Ale nie uprzedzajmy wypadków. 

Nie ukrywam, Márquez naprowadza nas na trop powoli; tak powoli, że na pewne wskazówki nie zwróciłam nawet uwagi za pierwszym czytaniem. Pisze np. że Bolívar miał “szorstkie, falujące karaibskie włosy”. Karaibskie włosy... Z czym kojarzą wam się karaibskie włosy?

... 

Ale ostateczny dowód, i to rzucony mimochodem, zyskujemy dopiero w dwóch trzecich książki. 

Będzie TEN cytat. Z moimi wyjaśnieniami. 

Najstarszym jego portretem była anonimowa miniatura, namalowana w Madrycie, kiedy miał szesnaście lat. 

 Yay, miał szesnaście lat! Zgodnie z tradycją starożytnych fanfików onetowych, mógł już schodzić na śniadanie i robić leTki makijaż! BTW, miniatura jest z 1800. Jeśli zrobiono ją po 24 lipca, to Simón miał już lat siedemnaście. 

Gdy miał trzydzieści dwa, zrobiono mu drugą, na Haiti, 

 Casus z wiekiem odwrotny. A na Haiti to Bolívarek se siedział na socjalu u tamtejszego prezydenta, Alexandre Pétiona, który w ogóle nie był biały. Wyłudził od Pétiona armię i wsparcie. 

i obie wiernie oddawały ówczesny wiek i karaibski typ urody generała. 

 Karaibski typ urody generała... Czy tylko ja mam wizję Bolívara pijącego drinki na plaży w San Escobar? To jest taka piękna nazwa...

BTW, na moim Insta nikt nie ogarnia, że to nie żadna Rihanna czy inna Moana prezentują ten typ urody, tylko jego Jaśnie Ekscelencja el presidente Wyzwoliciel. Smuteczeq. 

A teraz najlepsze. Strzeżcie się, albowiem nadchodzi afrocentryzn i zagłada cywilizacji, gdyż... 

W jego żyłach płynęło trochę krwi afrykańskiej - po prapradziadku, który spłodził syna z niewolnicą - i było to tak widoczne w rysach jego twarzy, że limańscy arystokraci mówili o nim Zambo. 

 Bolívar. Był. Czarny. Jak. Nathalie. Emmanuel.

Pamiętacie slur “Z*mbo”? Pamiętacie, że jest to określenie na dziecko osoby Rdzennej z osobą Czarną? Taki odpowiednik “synek, taka impra była...”? Ehehehe.

Z*mbo, ilustracja poglądowa

Lecz w miarę jak rosła jego sława, malarze coraz bardziej go idealizowali, “oczyszczali” mu krew, czynili zeń postać legendarną, aż w końcu w ludzką pamięć wryło się oblicze o rzymskim profilu z pomników. 

Drogie dzieci, tak się kiedyś uprawiało propagandę i whitewashing.

A teraz jeszcze raz, cała sekwencja. Jestem w końcu świadoma, że moje wyjaśnienia więcej komplikują, niż tłumaczą.

Najstarszym jego portretem była anonimowa miniatura, namalowana w Madrycie, kiedy miał szesnaście lat. Gdy miał trzydzieści dwa, zrobiono mu drugą, na Haiti, i obie wiernie oddawały ówczesny wiek i karaibski typ urody generała. W jego żyłach płynęło trochę krwi afrykańskiej - po prapradziadku, który spłodził syna z niewolnicą - i było to tak widoczne w rysach jego twarzy, że limańscy arystokraci mówili o nim Zambo. Lecz w miarę jak rosła jego sława, malarze coraz bardziej go idealizowali, “oczyszczali” mu krew, czynili zeń postać legendarną, aż w końcu w ludzką pamięć wryło się oblicze o rzymskim profilu z pomników.

 Gabriel García Márquez, “General w labiryncie” 

 Zanim dojedziemy do tego, czy ten cytat to “licentia poetica” Gabo czy prawda historyczna, zajmiemy się kwestią portretów i przekładu.

“Anonimowa miniatura” z Madrytu to był właśnie ten wizerunek, który przyprawił mnie o istny szok.

Simón jak miał szesnaście lat i mógł już schodzić na śniadanie

To oczywiście wrażenie subiektywne, ale moim zdaniem ten portret nie przedstawia osoby białej. I nie chodzi mi bynajmniej o casus Banderasa, którego wzięto za PoC-a.

Piraci z Karaibów, wersja 1816
Teraz to już w ogóle nie znam się i nie wypowiem, ale na tym portrecie bliżej mu urodą do stereotypowego Latynosa niż do, powiedzmy, Katarzyny Aragońskiej. Która też miała “krew hiszpańską”. Ehehehe. Aczkolwiek gdybym szukała dowodów na “Bolívar był PoC”, to posłużyłabym się prędzej portretem z 1800 roku. 

No dobrze, ale co z tłumaczeniem? Otóż polskie tłumaczenie może wprowadzać w błąd. 
El más antiguo de sus retratos era una miniatura anónima pintada en Madrid cuando tenía dieciséis años. A los treinta y dos le hicieron otro en Haití, y los dos eran fieles a su edad y a su índole caribe. Tenía una línea de sangre africana, por un tatarabuelo paterno que tuvo un hijo con una esclava, y era tan evidente en sus facciones que los aristócratas de Lima lo llamaban El Zambo. Pero a medida que su gloria aumentaba, los pintores iban idealizándolo, lavándole la sangre, mitificándolo, hasta que lo implantaron en la memoria oficial con el perfil romano de sus estatuas.

Ileż tu różnic! “Su índole caribe”, “jego karaibski typ urody”, zamiast przepięknej frazy “karaibski typ urody generała”! “Memoria oficial”, “oficjalna pamięć”, zamiast “ludzkiej pamięci”...

I najważniejsze - informacja, po kim Bolívar miał mieć rzeczoną “krew afrykańską”.

“por un tatarabuelo paterno que tuvo un hijo con una esclava” nie oznacza “po prapradziadku, który spłodził syna z niewolnicą”. “Un hijo” można przetłumaczyć także jako “dziecko”.

Jak mogłoby brzmieć dokładne tłumaczenie? 

W jego żyłach płynęło trochę krwi afrykańskiej - poprzez prapradziadka OD STRONY ojca, który miał DZIECKO z niewolnicą (...)

 Poprzez prapradziadka od strony ojca, który miał dziecko z niewolnicą... 

Wtedy wszystko się zgadza. Wszystko zgadza się z teoriami historyków odnośnie prababci Simóna Bolívara. Która, do cholery, nie była synem. *dzwoni do Nalaskowskiego w sprawie ataku Dżędera*

Oddajmy głos Gerhardowi Masurowi, który napisał biografię Bolívara w latach czterdziestych XX wieku. Zapewne cytat ten mogłabym zdobyć w polskiej lub chociaż angielskiej wersji, ale znacie moje lenistwo. Dlatego będziecie się męczyć z wersją hiszpańską.

 Sin embargo, encontramos un hilo desprendido en la trama genealógica de la familia Bolívar, en la persona de María Petronila de Ponte, que se convirtió en la segunda esposa de Juan de Bolívar a comienzos del siglo XVIII. (...) La madre de María fue la hija ilegítima de una mujer desconocida, a quien sólo pudo encontrarse en el registro de nacimientos bajo el nombre de María Josefa.

Resulta imposible determinar por los registros si ella tenía o no sangre europea, pero no debemos afirmar únicamente por eso que Bolívar era mulato. No obstante un estudio de su fisonomía y ciertas peculiaridades de su carácter, hacen que parezca probable que tuviese una ligera proporción de sangre negra.

 O co tutaj chodzi? Otóż na drzewie genealogicznym Bolívara jest “urwany ślad”. Przeczytajcie uważnie, bo to wszystko skomplikowane. 

Od strony ojca Simón miał babcię, niejaką Maríę Petronilę de Ponte. María Petronila była ślubną córką  Maríi Josefy Nárvaez. María Josefa była nieślubną córką przybyłego z Hiszpanii oficera oraz NIEZNANEJ kobiety. Nie wiemy NIC o jej matce.

Niby taka “pożondna” rodzina, a niewiadomo, kim była praprababcia...

Potem Masur pisze, że nie da się określić, czy rzeczona zaginiona praprababcia miała krew europejską bądź nie. Uważa też, że raczej nie da się potwierdzić, czy Bolívar był M*latem. Jednocześnie dochodzi do wniosku, że jest całkiem prawdopodobne, że miał on trochę czarnej krwi. 

Gerhard? Przecież nikt nie twierdzi, że Simón był w połowie Czarny jak Aleksander Medyceusz. 

Aleksander Medyceusz, ilustracja poglądowa

Ja tu tylko twierdzę, że on był Czarny w jednej szesnastej. W jednej szesnastej. Pięć pokoleń wstecz. Jak Natalia Aleksandrowna Puszkina. 

Córka Puszkina, ilustracja poglądowa

Mi też chodzi o “trochę krwi afrykańskiej”. Nie o więcej.

parezca probable que tuviese una ligera proporción de sangre negra.

 Radzę zwrócić waszą uwagę na ten fragment. Lata czterdzieste. Lata czterdzieste.

Już wtedy historycy przyznają, że Bolívar MÓGŁ mieć jakichś Czarnych przodków, że odległych to odległych. Już wtedy uznają to za prawdopodobne. W czasach, kiedy nikt za bardzo nie sprzyjał takim teoriom. A i potem wśród historyków i badaczy genealogii toczyła się debata na ten temat. 

Chyba coś musi być na rzeczy.

To prawda, że nie możemy Bolívarowi udowodnić, że jego nieznana z tożsamości praprababcia była czarnoskórą niewolnicą. Ale moim zdaniem ta hipoteza układa nam pewne elementy w logiczną całość.

Milczenie, które otacza tę kobietę. Fakt, że Bolívarowie, bogaci plantatorzy z wenezuelskiego wybrzeża, ostatecznie nie otrzymali tytułu szlacheckiego - w czasach, kiedy María Petronila de Ponte, wnuczka nieznanej kobiety, należała już do ich rodziny. I wreszcie ten portret z Madrytu. Portret młodzieńca o włosach aż nazbyt kędzierzawych.

Fakt, że za życia Bolívara portretowano jako śniadego, z czarnymi włosami - zazwyczaj falującymi - a wyobrażenia malarzy historycznych ukazują bladego bądź oliwkowego mężczyznę o brązowych prostych włosach, wiele nam może powiedzieć. Czyżby jego “odcień skóry” i kolor włosów były sprawą polityczną? Czyżby zrobiono wszystko, aby ukryć, że z urody był typowym Latynosem, który mógł być też uchodzącym za białego kol*rowym?

Porównajcie tylko. I patrzcie na daty. 

Simón Bolívar umarł w 1830.

To portret z 1824:


Gdybym nie wiedziała, że ten portret wykonano za życia, pewnie myślałabym, że to jakiś współczesny reclaiming z przyciemnioną cerą.

Jest to najśniadszy portret Bolívara ever. Co ciekawe, namalował go Gil de Castro, rozchwytywany przez ówczesną latynoamerykańską generalicję malarz. Malarz o mieszanym pochodzeniu rasowym. Namalował najbardziej śniady portret Simóna. Przypadek?

Moim zdaniem nie. 

Dla porównania - dwa konwencjonalne przedstawienia Bolívara w gatunku “łojciec narodó”, DRUGA połowa dziewiętnastego wieku:


Kiedy wiesz, że ten nieprawdziwy wizerunek Bolívara wyskakuje na angielskiej i hiszpańskiej Wikipedii, a ludzie tymczasem lamentują, że “bendom pszemalowywać portrety Anny Boleyn”... 

Powiem tak. Pomiędzy tym, jak Bolívar wyglądał za życia, a jak wyobrażali go sobie potem malarze, jest wyrwa głębokości Rowu Mariańskiego.

A jeśli nadal myślicie, że nie chodziło o whitewashing, spójrzcie na to gustowne porównanie, które pozwoliłam sobie wykonać.

Dotyczy ono portretu z Madrytu oraz fragmentu wyobrażenia z lat dwudziestych XX WIEKU pt. “jak Sajmon się chajtnął w wieku osiemnastu lat”.


Po lewej widzimy śniadego młodzieńca z czarnymi włosami które mogą być włosami typu afro. Po prawej widzimy młodzieńca o prostych brązowych włosach z kasztanowym połyskiem, i z różowiutką cerą. PSZYPADEG?

Znowu. To jest. Do cholery. Jakaś wyrwa.

“Malarze coraz bardziej go idealizowali (...) aż w końcu w ludzką pamięć wryło się oblicze o rzymskim profilu z pomników.”

Gabo? Panie Márquez? Pana książki nie zawsze były rigczowe, przyznaję. Ale ta diagnoza udała się Panu znakomicie. Pozdrawiam i wysyłam Panu torcik wedlowski w zaświaty.

Z poważaniem, BeBeBess.

A teraz na poważnie. 

Trudno nie odnieść wrażenia, że Simón Bolívar miał conajmniej śniadą cerę i conajmniej falujące czarne włosy. I że było to sprawą polityczną.

Spróbujmy założyć, że faktycznie miał tę Czarną praprababcię. Spróbujmy założyć, że było to trochę widać po jego urodzie. Spróbujmy założyć, że Simón Bolívar był torna atrás. Nie do końca białe dziecko które po pięciu pokoleniach przyszło na świat w (cholernie zamożnej) uchodzącej za białą rodzinie.

“Torna atrás”, ilustracja poglądowa

Jak zatem w 1807 bez problemu podróżował po Stanach Zjednoczonych w których obowiązywała doktryna “one drop rule”? Jak w 1802 bez problemu ożenił się z kobietą ze swojej klasy społecznej? Jak w 1804 zjawił się na koronacji samego Napoleona?

Jak? Będąc, do cholery, bogatym synem plantatora/bogatym Hiszpanem/Kreolem/Baskiem/whatevah który trzymał gębę na kłódkę odnośnie swoich niebiałych przodków.

Ja wiem, że na Filmwebie i innych tego typu portalach się o tym zapomina, ale klasa społeczna miała znaczenie. Byłxś bogatx to na wiele rzeczy przymykano oko. Byłxś bogatx to mogłxś sobie wymodelować włosy na europejską modłę. Byłeś bogaty to mogłeś nawet być właścicielem niewolników, który miał Czarną praprababcię. Byłeś bogatym Hiszpanem z kolonii? W Stanach będą widzieć Hiszpana i uznawać, że pod twoją śniadością nic się nie ukrywa. Podobnie w Paryżu.

Money, baby. 

Nie wspominając zresztą o tym, że osoby mające o wielu więcej niebiałych przodków niż jedna praprababcia spokojnie uchodziły za białe.

Anita Hemmings, wnuczka DWÓCH Czarnych kobiet

Avril Coleridge-Taylor, wnuczka Czarnego mężczyzny

Giulia de' Medici; miała Czarną babcię

Czy wiecie już, do czego zmierzam? Nie tylko Simón Bolívar mógł po pięciu pokoleniach uchodzić za białego. Także jego babcia, María Petronila de Ponte, mogła wyglądać na białą - nawet jeśli jej nieznana babcia była Czarna. A jeśli tak było, to María Petronila zawarła korzystne małżeństwo dzięki whitepassingowi. Jej syn mógł uchodzić za białego, bo określenia na takich jak on funkcjonowały conajwyżej na obrazach “casta”, a nie w życiu codziennym. Nie wspominając już o jej wnuku.

Bolívar mógł sobie nawet być niebieskookim blondynem. To nadal nie wykluczałoby Czarnej praprababci.

No dobrze, ale skąd hipoteza, że nieślubna matka Maríi Josefy, prababci Simóna, była akurat Czarną niewolnicą? Nie istniały inne typy zakazanych związków? Nie mogła być Rdzenną służącą? Żydówką sefardyjską? Albo białą dobrze urodzoną panienką której reputację były kochanek starał się chronić?

Zacznijmy może od tego, że na karaibskim wybrzeżu przyszłej Wenezueli mieszkało o wiele więcej osób Czarnych niż Rdzennych. Ergo, to że Czarna kobieta pracowała u białego, było bardziej prawdopodobne, niż że robiła to kobieta Rdzenna. Poza tym, przyznanie się, że córka jest “mestizą” - w połowie Rdzenną - było o wiele mniej deprymujące, niż przyznanie, że jest ona “mulatą”. Czarni przodkowie to było coś, co należało wymazać, ukryć. A i samotny mężczyzna prędzej zrobiłby dziecko niewolnicy niż kobiecie swojego stanu. Jednocześnie, w rejonie tradycja troszczenia się o takie niebiałe dzieci była o wiele silniejsza, niż np. na Amerykańskim Południu.

W rankingu “omerty” Czarna praprababcia stałaby wyżej od praprababci Rdzennej bądź żydowskiej, zaprawdę powiadam wam.

Ale czy w takim razie - jeśli zakładamy istnienie tej Czarnej praprababci - to czy Bolívar w i e d z i a ł? 

Mógł nie wiedzieć. Mógł wiedzieć i temu zaprzeczać, radośnie korzystając ze swoich przywilejów klasowych. Z pewnością nie można porównywać go z niesławnym Tomaszem Jeffersonem - jakby nie było, wyzwolił swoich niewolników, a od powrotu z Haiti naciskał na systemowe zniesienie niewolnictwa. Ale nie możemy zapomnieć, że jego rodzina zbudowała swój majątek na krzywdzie i krwi. Nie możemy zapomnieć, że jego ojciec mógł być de facto Czarnym plantatorem. I nic z tym nie robił. 

Nic nie odejmie woni krwi z tej ręki. 

A wiecie co jest najlepsze? Że plantatorzy z Czarnymi przodkami to wyjątkowo stary trop literacki. 

Już w dziewiętnastowiecznej literaturze w USA pojawia się motyw dziewczyny skromnego stanu która wychodzi za mąż za bogatego mężczyznę i rodzi niebiałe dziecko. Gdy zostaje oskarżona o bycie niebiałą albo o zdradę z czarnoskórym, okazuje się, że to mąż ukrywał to i owo po genealogii. 

W “Absalomie, Absalomie!” (1936) Williama Faulknera, dorobkiewicz Thomas Sutpen poślubia Eulalię, córkę haitańskiego plantatora. Ponieważ dziewczyna jest śniada, jej ojciec twierdzi, że matka była Hiszpanką. Potem, oczywiście, okazuje się, że matka była osobą o mieszanym pochodzeniu rasowym, a Sutpen porzuca żonę z powodu “krwi m*rzyńskiej”. Syn Eulalii i Sutpena, Charles, w ogóle nie myśli o sobie jako o Czarnym, korzystając do woli z niuansów francuskiej kultury Luizjany i szastając pieniędzmi. 

Z kolei Jean Rhys wydaje w latach sześćdziesiątych “Bezkresne Morze Sargassowe”, prequel “Dziwnych losów Jane Eyre” opowiedziany z perspektywy pana Rochestera i jego kreolskiej żony z Jamajki, Antoinette Cosway. Pan Rochester myśli o żonie w taki sposób:

Creole of pure English descent she may be, but they are not [her eyes] English or European either.

 W połączeniu z obawą Antoinette, że jej włosy odrosną za ciemne - i z opisem jej matki, która nie miała “dość dobrego” pochodzenia jak na żonę plantatora - trudno nie odnieść wrażenia, że chodzi o ukrywanie niebiałych przodków. Jest to tym bardziej wyraźne, kiedy Antoinette za wszelką cenę próbuje zaprzeczyć jakimkolwiek powiązaniom rodzinnym z Czarnymi, kiedy uważa swoją rodzinę za ciemiężoną zarówno przez wyzwolonych Czarnych, jak i przez brytyjskich przybyszy.

Haiti, Jamajka, Amerykańskie Południe - wszędzie tam można było jakoś ukryć Czarnych przodków. A co dopiero w Ameryce Łacińskiej, gdzie hierarchie rasowe nigdy nie były aż tak ostre? Gdzie w życiu codziennym nikt nawet nie potrzebował kategorii określającej osobę Czarną w jednej szesnastej?

Przypadki Charlesa i Antoinette są o tyle ciekawe, że na ich podstawie łatwo odtworzyć, jak do kwestii swojej Czarnej praprababci mógł podchodzić Simón Bolívar - o ile ta praprababcia była Czarna.

A na podstawie tego, co w 1989 napisał Márquez, łatwo mi uwierzyć w tę historię. 

Ponieważ w jego książce Bolívar jest cudownie ludzki. Cudownie rozdarty. Cudownie przeczący oficjalnemu, wybielonemu wizerunkowi. Jest taki, jaki mógł być naprawdę. Jest po prostu facetem z Karaibów. Z karaibskimi włosami, karaibskim typem urody, i z odrobiną krwi afrykańskiej. Jest bliższy mieszkańcom Kolumbii i Wenezueli, niż ten blady łysiejący mężczyzna z oficjalnych portretów. 

I hiszpańskojęzyczni badacze i badaczki dobrze to wiedzą. Dla nich Czarny Bolívar w powieści Márqueza to nie jest żaden afrocentryzm czy inna poprawność polityczna. Dla nich to element postmodernistycznego retellingu, demitologizacji, dekonstrukcji wizerunku “kreolskiego” Ojca Założyciela. Dla nich to retelling oparty na całkiem prawdopodobnej hipotezie.

A hipoteza którą przyjął Márquez jest jeszcze ciekawsza w świetle reszty jego twórczości. 

Ponieważ Márquez zazwyczaj nie skupiał się na osobach, które dziś nazywamy Afrolatynosami. Główni bohaterowie w jego książkach są zwykle albo częściowo Rdzenni, albo biali. A i idea, że posiadanie ciemnoskórych przodków odciśnie się na kolejnych pokoleniach, właściwie się nie pojawia. 

W “Stu latach samotności” rodzina Buendía to potomkowie Hiszpanów i Rdzennych Kolumbijczyków. W “Miłości w czasach zarazy” Fermina Daza i jej mąż są biali, a Florentino Ariza, jej dawny ukochany, to syn białego i częściowo Rdzennej kobiety. W “O miłości i innych demonach” markiz i jego metyska żona mają rudą i bladą córkę. 

A potem Márquez pisze Bolívara o “karaibskich włosach” i “karaibskim typie urody”. Pisze k*lorowego który uchodzi za białego pomimo “krwi afrykańskiej” widocznej “w rysach jego twarzy”. Pisze osobę, którą można by nazwać “PoC leading protagonist”. Dlaczego? Czy wobec tego, że pracował nad książką latami i dokładnie sprawdzał chronologię oraz inne aspekty historyczne, dopisałby Bolívarowi niebiałych przodków tylko w imię retellingu? 

Myślę, że nie. 

Czarny Bolívar to w ujęciu Márqueza element szerszej dekonstrukcji. W jego powieści Bolívar nie jest nieskazitelny. Nie jest postacią z pomników. Jest nieczysty. 

Nieczysty, ponieważ umiera na gruźlicę, a traktują go jak trędowatego. Boją się jego prześcieradeł. Boją się sztućców, którymi jadł. Nieczysty, ponieważ z Kościołem ma raczej na pieńku. Nieczysty, ponieważ nigdy - a przynajmniej w latach swojej sławy - nie żył zgodnie z oczekiwaniami konserwatywnego społeczeństwa. Wreszcie nieczysty, ponieważ nie-biały - pomimo “szlachetnej krwi baskijskiej”. Nieczysty, ponieważ “limpieza de sangre” nie może potwierdzić jego rodowodu. 

Márquez bardzo świadomie gra tymi motywami i dokonuje ich reclaimingu. Konfrontuje osoby czytające ze strachem, który wpoiło nam ostatnie czterysta lat systemowego rasizmu.  Ze strachem, że Czarni w twojej rodzinie wyjdą na jaw nawet po kilku pokoleniach. Ze strachem o “czystość” krwi. Z traktowaniem afrykańskiego dziedzictwa jako skazę, piętno. Konfrontuje nas z zaprzeczaniem za wszelką cenę, że, o zgrozo!, znana i wpływowa postać nie była wcale taka biała. Zupełnie świadomie prezentuje retellingową, kontrkulturową wersję historii, w której niecne praktyki - takie jak whitewashing - są ujawniane i konfrontowane. W której kształtowanie pamięci tak, jak to się podoba białym elitom, jest oczywiste, ale zarazem poddane krytyce. 

Jeśli Márquez chce coś przekazać, to jest to wezwanie do zerwania ze strachem. Przestańmy się bać. Przestańmy robić w gacie ze strachu, że Znani i Wpływowi bywali także k*lorowi. Przestańmy szukać wymówek dla ich niebiałości, twierdząc, że “to była tylko propaganda”. Że “to były tylko plotki”. Że wtedy “wszyscy się o to oskarżali”. Skoro zresztą było tyle oskarżeń, to musiało się w nich kryć trochę prawdy. 

Przyznajmy w końcu, że Puszkin i Dumas byli Czarni. Przyznajmy, że Aleksander Medyceusz był Czarny. Przyznajmy, że Simón Bolívar i Bernardino Rivadavia mogli być Czarni. Nikt nie chce ich komukolwiek odbierać. Nikt nie twierdzi, że odcieniem skóry przypominali Idrisa Elbę - prędzej Nathalie Emmanuel. 

Jeszcze kilkanaście lat temu osoby badające opisywały márquezowską wersję Bolívara jako “mulato caribeño”. My możemy opisać go inaczej. Jako chłopaka z Karaibów. Jako Czarnego - w szerokim znaczeniu tego słowa. Mamy prawo dokonać tej reinterpretacji. 

To nieistotne, że uważał się za białego. To nieistotne, czy wiedział czy nie wiedział, kim była jego praprababcia. To nieistotne, z jakich przywilejów klasowych korzystał. Istotne jest to, że sama możliwość tego, że miał Czarną praprababcię może dać komuś nadzieję.

Bywali bardziej rigczowi i bardziej niebiali od niego w Ameryce Łacińskiej, tacy jak Vicente Guerrero. Bywali też biali, którzy od początku opowiadali się za równością, a nie doszli do takich wniosków po kilku latach walk o niepodległość z okładem - tacy jak Miguel Hidalgo y Costilla. 

Ale jeśli Bolívar jako Czarny miałby dawać komuś nadzieję, to należy to wykorzystać. Ostatecznie, w identyfikowaniu się z postaciami historycznymi najczęściej nie chodzi o to, czy nasi przodkowie należeli do tej samej klasy społecznej. Właściwie to lubimy wyobrażać sobie, Czarnx i bialx, że i my należelibyśmy do grupy bogatych wyzyskiwaczy. 

Więc czemu nie postawić hipotezy, że Bolívar był Czarny? 

Byłby to bunt wobec “casta”. Wobec “limpieza de sangre”. Wobec “one drop rule”. Wobec mitu “szlachetnej krwi baskijskiej”. Wobec tradycyjnej ikonografii. Wobec zwyczajowego europocentryzmu takich teorii, które prędzej skupią się na Beethovenie czy Królowej Charlotte, niż na tym, co działo się w Ameryce Łacińskiej. Byłaby to w końcu zemsta społeczna, wywrócenie relacji pomiędzy panami a niewolnikami, ujawnienie tego, co mogło było się zdarzyć a co zostało okryte milczeniem. 

Nie będę was okłamywać. Wierzę w tę teorię. Nie jestem obiektywna. Nazbyt przemawia do mnie miniatura z Madrytu, a długa tradycja literacka utwierdziła mnie w przekonaniu, że ta historia musiała się wydarzyć. 

Nie czytajcie mnie. Nie słuchajcie. Mnie się po prostu ta znikająca praprababcia Simóna Bolívara układa w pewną całość - i całość ta ma więcej sensu, niż teorie o Czarnych Stuartach czy o Czarnym Beethovenie. 

Ponieważ tym właśnie były historie przechodzenia na białą stronę. Historiami znikania. 

 

Źródła obrazów: Wikipedia 

Źródła: 

Gabriel García Márquez, General w labiryncie 

William Faulkner, Absalomie, Absalomie! 

Jean Rhys, Wide Sargasso Sea 

Gerhard Masur, Simón Bolívar 

María Teresa Pascual de Pessione, Herencia de negros. Elementos raciales en las configuraciones de los Escritos Políticos de Simón Bolívar y El General en su laberinto de Gabriel García Márquez

Montserrat Iglesias Berzal, Simón Bolívar: la oportunidad de Hispanoamérica en El general en su laberinto 

José Antonio Álvarez, La desmonumentalización en la novela histórica hispanoamericana de fines del siglo veinte

A tutaj perspektywa osób, które podzielają moją opinię:

https://www.eltiempo.com/amp/archivo/documento/MAM-3977939

https://m.aporrea.org/actualidad/a3961.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecanki wewnątrzblogowe

Skoro już tu jesteście...

... To zapraszam was do wypełnienia kilku ankiet. Nie przejmujcie się, jeśli nie będziecie w stanie rozpoznać postaci historycznych, których...