Tutaj znajdziecie antyrasizm, antyklasizm, historię osób koloru i pozaeuropejskich cywilizacji oraz postkolonialne spojrzenie na (pop)kulturę.

piątek, 23 lipca 2021

Plaçage

 Musimy porozmawiać o pewnym micie. O micie, który niektórym osobom pomaga uporządkować świat, ale w którym nie ma ani krztyny prawdy. Głosi on, że dawniej nie było związków mieszanych rasowo, ponieważ nikt ich nie pochwalał i na nie nie zezwalano. O ile jest to prawdą w odniesieniu do małżeństw - szczególnie na tzw. Amerykańskim Południu tak gdzieś do lat sześćdziesiątych - to jednak w przypadku szerzej rozumianych relacji taka narracja nie trzyma się kupy. A i w czasach sprzed rasizmu systemowego o tym, czy opłacało się zawrzeć dane małżeństwo, decydowała kasa i klasa w pierwszej kolejności - vide Aleksander Medyceusz i Małgorzata Parmeńska. 

W epoce kolonialnej zaś w pewnych rejonach nie tylko bogaci mężczyźni mogli mieć niebiałe kochanki; wręcz od nich od tego oczekiwano. I tutaj właśnie dochodzimy do instytucji społecznej zwanej plaçage, która rozwinęła się w osiemnastym wieku na Karaibach, w Luizjanie, i na Florydzie, a upadła ostatecznie po Wojnie Secesyjnej - i nie przypadkiem powstała w regionach, gdzie hierarchie rasowe były mniej sztywne od tych z anglosaskiej części Amerykańskiego Południa, a "wolni niebiali", "free people of color", liczniejsi. Dzisiaj jednak plaçage kojarzony jest głównie z Nowym Orleanem i kulturą Luizjany.  

Wokół tej instytucji - opartej na związkach zamożnych białych mężczyzn z wolnymi niebiałymi kobietami - narosło zresztą wiele mitów. Jednym z nich są tzw. "quadroon balls", od terminu oznaczającego osobę Czarną w jednej czwartej; jak widać, nazwa nawiązuje do tego, że większość kobiet wchodzących w takie relacje miała mieszane pochodzenie - tak działała toksyczna hierarchia "one drop rule" w której jaśniejszy odcień skóry traktowano jako premię. Na balach tych ponoć zamożni mężczyźni poznawali i wybierali swoje kochanki, po czym podpisywali kontrakty zapewniające utrzymankom bezpieczeństwo finansowe dla nich i dla ich ewentualnych dzieci.

Tylko że badacze i badaczki historii Nowego Orleanu nie znaleźli ani takich kontraktów, ani przykładów takich bali - poza jedna imprezą z czasów napoelońskich. Która zresztą mogła mieć więcej wspólnego z białymi uchodźczyniami z Haiti, niż z wolnymi niebiałymi kobietami z Luizjany. 

Czy oznacza to, że ta instytucja społeczna sama w sobie jest mitem? Albo że niebiałe kobiety nie miały żadnego zabezpieczenia, wchodząc w związki z białymi mężczyznami? Nie, i nie.   Po prostu wszystko odbywało się w mniej spektakularny sposób. Takie relacje czasami trwały całe życie, a dzieci z nich urodzone zazwyczaj miały zapewnione utrzymanie i wykształcenie. Stąd od czasu do czasu w Paryżu pojawiali się np. zamożni niebiali wojskowi czy malarze - dzieci białych mężczyzn i ich niebiałych partnerek. Na ile takie związki były równorzędne i uczciwe z dzisiejszego punktu widzenia to już inna sprawa - niemniej, wolne niebiałe kobiety były w lepszej sytuacji niż niewolnice. Tak samo w Europie - inny los miała molestowana służąca, a inny oficjalna utrzymanka. A mieszkanki Nowego Orleanu często zresztą nie zajmowały się li i jedynie "utrzymankowaniem". Bywały przedsiębiorczyniami, prowadziły firmy; niektóre z nich wcale nie musiały polegać na bogatych mężczyznach. 

Nie wolno jednak zapominać, że kobiety tak naprawdę mogły nie mieć wyboru w kwestiach uczuciowych, a cały system był częścią instytucjonalnego rasizmu i hipokryzji. Te kobiety były wystarczająco dobre, aby zapisać im jakaś sumę pieniędzy lub zapewnić ich dzieciom wykształcenie. Nie były wystarczająco dobre, by stać się żonami. Zaś instytucja społeczna, którą tworzyły, obrosła egzotyczną legendą fetyszyzującą Czarne kobiety i ich seksualność. Tak opisane to zostaje w "Absalomie, Absalomie!" Williama Faulknera, gdzie bezimienna "kochanka oktoronka" Charlesa Bonna staje się mityczną uwodzicielską postacią, luksusową kurtyzaną. Obraz bliższy perspektywie ówczesnych nowoorleańskich kobiet dają takie powieści, jak "Podmorska wyspa" Isabel Allende czy " A Free Man of Color" Barbary Hambly, ale i one powielają pewne szkodliwe stereotypy - głównie dotyczące "quadroon balls". 

Najsmutniejsze jest to, że na tym etapie tych mitów nie da się odkręcić - mitów, że oficjalne współżycie bogatych białych z niebiałymi kobietami akceptowano tylko w Luizjanie, czy wręcz tylko w Nowym Orleanie, jakby w takie relacje nie wchodzono na karaibskich wyspach czy na Florydzie. Mitów, że kobiety zawierające takie związki traktowano jak kurtyzany. Mitów, ze były jakieś wystawne bale, na których dokonywano wyboru. 

Nic z tego nie jest prawdą. 

A piszę o tym wszystkim nie po to, by stworzyć jakiś "lightowy" obraz Luizjany oraz Karaibów na zasadzie "oj, weź, nie było tak źle, zawsze mogłaś wybić się dzięki odpowiednim relacjom z odpowiednimi facetami". Tamtejsze systemy społeczne były na swój sposób równie zakłamane i toksyczne co ten, który wytworzył się w anglosaskiej części Amerykańskiego Południa. 

Piszę o tym wszystkim, aby zerwać z cynicznym rozumowaniem "zawsze można było zrobić karierę przez łóżko", aby przywrócić "placees" ich herstorię. Aby zerwać z mitem Jezabel.

Źródło: https://www.wwno.org/podcast/tripod-new-orleans-at-300/2016-09-22/tripod-mythbusters-quadroon-balls-and-placage


Źródła: https://afropunk.com/2016/10/know-your-black-history-deconstructing-the-quadroon-ball/

https://www.wwno.org/podcast/tripod-new-orleans-at-300/2016-09-22/tripod-mythbusters-quadroon-balls-and-placage

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecanki wewnątrzblogowe

Skoro już tu jesteście...

... To zapraszam was do wypełnienia kilku ankiet. Nie przejmujcie się, jeśli nie będziecie w stanie rozpoznać postaci historycznych, których...