Tutaj znajdziecie antyrasizm, antyklasizm, historię osób koloru i pozaeuropejskich cywilizacji oraz postkolonialne spojrzenie na (pop)kulturę.

piątek, 11 lutego 2022

Afery nie wybuchały o teksty kultury dotyczące Ameryki Łacińskiej aż do...

 Do "Naszego magicznego Encanto" oczywiście. Dzisiaj, w luźnej rozkminie, spróbuje się zastanowić, dlaczego.

Kiedy pojawiają się spory o (głównie brytyjskie) produkcje kostiumowe z aktorami i aktorkami koloru, można też przewidzieć pewne argumenty. Sugestie, że w takim razie powinno się zrobić film o białych niewolnikach. Albo że pokazywanie ludzi koloru w sytuacjach władzy robi im krzywdę. No i ofkors tradycyjne sprowadzanie wszystkiego do politycznej poprawności. Podczas gdy w rzeczywistości takie zmiany castingowe wynikają z tego, że od kilkudziesięciu lat m.in. Afrykanie i Karaibczycy są istotną mniejszością w UK. I wiecie co? Te osoby też czują się Brytyjczykami. A wszystko to nazywa się "reprezentacja".

No dobrze, ale jak to się ma do Ameryki Łacińskiej? Czy tam nie ma tekstów kultury, które można by podciągnąć pod ideę reprezentacji, nawet jeśli nie było to intencją autorów i autorek? I czy można znaleźć tam np. ten słynny film czy serial o białych niewolnikach? Moim zdaniem odpowiedź na oba te pytania brzmi: tak. 

Biali niewolnicy? Nie pamiętacie już "Niewolnicy Isaury"? Osoby koloru w rolach i na stanowiskach, których raczej byśmy się nie spodziewały? Konfiguracje etniczne, które w Polsce wzbudziłyby czysty flejm? Proszę bardzo, wszystko to znajdziecie u Marqueza.  Prezes firmy, który jest mixed-race, a jego prawą ręką jest czarnoskóra kobieta? Miłość w czasach zarazy się kłania. Markiz, którego teściem był Rdzenny Amerykanin? Rdzenny Amerykanin, powtarzam. Znajdziecie taki wątek w O miłości i innych demonach. Niewinny Arab zabity przez zacietrzewionych w kulturze wendety katolików? Nie, to nie wszechobecny terror politycznej poprawności. To tylko Kronika zapowiedzianej śmierci. Zmiana tożsamości rasowej znanej postaci na podstawie spekulacji dotyczących domniemanych czarnoskórych przodkiń? Nie, to nie Bridgertonowie. To Generał w labiryncie. Ogarnijcie się trochę.

I nie wyliczam tutaj tego wszystkiego, aby pokazać wam, że Márquez był the wokest albo the least problematic, mówiąc w pongliszu. W jego twórczości są pewne bardzo niefajne elementy. A problematyka jego utworów nie ogranicza się przecież do konfiguracji rasowych, które w europejskim kontekście są bardzo zaskakujące. Niemniej, w rzeczonym kontekście i przeniesione na ekran, mogłyby wzbudzić outrage na miarę Anny Boleyn. Tej z 2021. A nie wzbudzają, i raczej się na to nie zanosi. Dlaczego?

Myślę, że dlatego, gdyż Ameryka Łacińska traktowana jest jako obszar peryferyjny. Peryferie się nie liczą. To, co jest polityczne w centrum, na peryferiach staje się neutralne. Mieszane małżeństwa u kolonialnej szlachty? Oj tam, oj tam, przecież TAM i tak WSZYSCY są PoC, prawda? Tam kolor skóry się nie liczy. Nic bardziej mylnego. Ale żeby to zrozumieć, trzeba się Ameryką Łacińską w ogóle zainteresować. A większość osób zainteresuje się nią tylko wtedy, gdy najpierw zrobi to centrum. Czyli Disney, dajmy na to.

I dlatego nagle okazuje się, że Nasze magiczne Encanto jest flameable. No bo jak to, żeby zrobić animację o jakichś Latynosach? Żeby pokazać kulturę inną, niż Amerykanów? Skandal! To pozbywanie się białych ludzi!

Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby dojść do takiego rozumowania. Ale wiem, że rzeczona animacja może być inspirująca dla Amerykanów latynoamerykańskiego pochodzenia, którzy generalnie są niedoreprezentowani w mediach. Każdy taki film jest ważny, każdy taki film może powiedzieć nam coś nowego o otaczającym nas świecie. I tego się trzymajmy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecanki wewnątrzblogowe

Skoro już tu jesteście...

... To zapraszam was do wypełnienia kilku ankiet. Nie przejmujcie się, jeśli nie będziecie w stanie rozpoznać postaci historycznych, których...