Powiem wam szczerze - moim zdaniem mówienie o politycznej poprawności wcale nam nie objaśnia współczesnej popkultury. To słowo-wytrych, pod które można podpiąć absolutnie wszystko, co niekonserwatywne, albo wszystko, gdzie nie wszystkie postaci są białe i hetero.
Przy czym trudno nie zauważyć, że osoby używające tego terminu nie wiedzą, co dokładnie krytykują - tokenizm, anachronizmy, uproszczenia, a może sam fakt, że niektóre postaci są queerowe albo PoC? Tylko że obecność takich postaci a błędy w scenariuszu serialu lub niedobrane wątki to są dwie różne sprawy. Nie wspominając o tym, że każdy tekst kultury ma inne powody, aby coś zmienić albo wprowadzić pewną umowność.
Konkretny przykład? Nie, “Bridgertonowie” to serial z ludźmi koloru nie dlatego, że przyszedł terror politycznej poprawności z siekierą. Cały pomysł wziął się z teorii spiskowej dotyczącej królowej Charlotte Mecklenburg-Strelitz. I z pragnienia, żeby do fantazjowania o epoce Regencji miała prawo nie tylko biała widownia. Inna sprawa, czy kolejna produkcja o wyższych sferach i heteroseksualnych związkach to dobry przykład tej rozszalałej postępowości... No właśnie - bo niby jest ta poprawność polityczna łamana przez neomarksistowskie pranie mózgów, ale w tych filmach i serialach próżno szukać kwestii praw pracowniczych, czy też skupienia się bardziej na kwestiach klasowych. Chcecie marksistowskich produkcji, to idźcie do Kena Loacha, a nie narzekajcie na “Kształt wody” albo “Pierścienie Władzy”🤡🤡🤡.
I jeszcze jedno - do mnie ten argument nie przemawia, bo sama go ochoczo stosowałam jako nastolatka. Byłam przekonana, że ta Straszna Poprawność Polityczna istniała już w czasach Szekspira, i że to ona kazała mu napisać “Otella”. Powieści Ursuli Le Guin o Ziemiomorzu jakoś mnie nie bulwersowały pomimo “czerwonobrązowej skóry” większości postaci, dopóki nie pojawiali się również czarnoskórzy bohaterowie. No bo, wiadomo, Czarne postaci pojawiają się li i jedynie pod presją politycznej poprawności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz