Klub Postkolonialny

Tutaj znajdziecie antyrasizm, antyklasizm, historię osób koloru i pozaeuropejskich cywilizacji oraz postkolonialne spojrzenie na (pop)kulturę.

czwartek, 7 listopada 2024

“Forrest Gump” i amerykański “centryzm”

 Na początek zaznaczę, że bardzo lubię ten film i jest w nim wiele aspektów, które mnie wzruszają. Nie zamierzam też tutaj udowadniać, że “Forrest Gump” to “prawicowa propaganda”, gdyż 1) nadal jest to przede wszystkim film, a nie polityczna agitka 2) współczesna amerykańska prawica jest znacznie bardziej na prawo niż ten tekst kultury. Ale, ale... Trudno mi nie zauważyć, że nad całym filmem unosi się specyficzny centryzm, przez który problemy społeczne pokazano jako indywidualne kwestie dobrej lub złej woli, a kontrkulturę - jako niebezpieczną i destrukcyjną.

Zacznijmy od kwestii rasizmu i od tego, jak pokazano 1) postać Bubby 2) rasistowskie niesprawiedliwości społeczne. Bubba, przyjaciel Forresta z wojska, jest dobry, miły i cały czas mówi tylko o krewetkach. Jest typem świętego naiwniaka, popularnym archetypem Czarnego mężczyzny w ówczesnej amerykańskiej popkulturze. Bo jeszcze te trzydzieści lat temu, jeśli Afroamerykanie dostawali pozytywne przedstawienie, to często robiono z nich takich prostaczków bożych świętszych od papieża... W kontraście do stereotypu czarnoskórego bandyty, który wynikał z innego, jawnego, a nie protekcjonalnego rasizmu. Dlatego trochę mnie śmieszy, gdy ktoś wskazuje “Forresta Gumpa” jako film, gdzie “wszyscy dostali reprezentację i to nie było na siłę, nie co to na tym Netfliksie”. Przykro mi, ale jeśli chcecie dobrej, niestereotypowej reprezentacji Czarnych postaci w popkulturze lat dziewięćdziesiątych, to lepiej pooglądać takie seriale, jak “Star Trek: Następne pokolenie” i “Star Trek: Stacja kosmiczna”.

Bubba to jedno, ale to, jak film ukazuje rasizm systemowy, to inna sprawa. Matka Bubby wraz z resztą dzieci żyła w biedzie? Spoko, dostała pieniądze od Forresta i nawet zatrudniła białą pomoc domową - problem społeczny rozwiązany. Forrest wychował się na posegregowanym Południu w postplantatorskim domu? Nie no, co wy, rasizm nie miał na niego wpływu pomimo okoliczności i epoki... Bo to przecież dobry chłopak.  A Czarne Pantery? Czarne Pantery, afroamerykańską organizację powstałą w odpowiedzi na przemoc policji, pokazano jako wściekłych krzykaczy, którzy ignorują przemoc wobec kobiet (Jenny), i dopiero Forrest musi zainterweniować.

No właśnie, Jenny i amerykańska kontrkultura. Chociaż to związane z nią przemiany społeczne sprawiły np., że zmniejszyła się stygma związana z nieformalnymi związkami, a kobiety dostały inny wybór niż bycie gospodynią domową lub wykonywanie niskopłatnej pracy, kontrkulturę pokazano głównie w negatywnym świetle. Protestujący przeciwko wojnie w Wietnamie to odpychający krzykacze, tak samo Czarne Pantery. Hippisi natomiast wciągają Jenny w narkotyki, co prawdopodobnie później doprowadza do zarażenia się przez nią wirusem HIV. Wspaniała przypowieść ku przestrodze, prawda? Zwłaszcza, że postacią związaną z kontrkulturą jest tutaj wychowana w biedzie przetrwanka kazirodztwa i przemocy seksualnej... Podczas gdy w rzeczywistości większość hippisów to były dzieciaki z klasy średniej. I niewątpliwie trzeba krytykować ówczesne ruchy - m.in. za ukryty seksizm i przywłaszczenie kulturowe. Filmowa krytyka to jednak konserwatywna krytyka ku przestrodze, pełna klisz i uproszczeń.

Trudno orzec, czy te narracje były świadomym mrugnięciem okiem do bardziej konserwatywnej publiczności. Dla mnie “Forrest Gump” pokazuje raczej, że hollywoodzki liberalizm już od wielu dekad był na pokaz i że Hollywood skupia się głównie na promowaniu “bezpiecznych”, mainstreamowych “amerykańskich” wartości. 

poniedziałek, 14 października 2024

“Dawniej” kobiety z dziećmi nie pracowały? Tja, szczególnie czarnoskóre niewolnice czy białe wieśniaczki...

 Twierdzenie, że “dawniej” dzieciate kobiety nie pracowały, to duża manipulacja, zwłaszcza, gdy spojrzymy na historię kobiet z marginalizowanych grup.

Zauważyłam, że - szczególnie w anglojęzycznych dyskusjach - wiele osób obwinia feminizm o to, że kobiety mają trudności z godzeniem pracy opiekuńczej z pracą zarobkową. Nie neoliberalną gospodarkę, która zmusza ludzi do harówki, nie seksizm, który sprawia, że wielu tatusiów nadal ręką nie kiwnie, zwłaszcza przy niemowlaku. Nieee, to wszystko wina feminizmu. Bo dawniej matki “siedziały w domu” i „nie martwiły się o pieniądze”.

Oczywiście należałoby zacząć od tego, że praca opiekuńcza to praca, i że również te kobiety, które były i są “tylko” gospodyniami domowymi, pracują i pracowały. Haczyk kryje się w tym, że na przestrzeni wieków kobiety z dziećmi, w zależności od m. in. klasy społecznej, pochodzenia, czy koloru skóry, nie mogły często pozwolić sobie na to, żeby zajmować się jedynie domem i owymi dziećmi.

Takie argumenty są po prostu śmieszne zwłaszcza w komentarzach Amerykanów, gdyż tam w czasach niewolnictwa Czarne kobiety były darmową siłą roboczą. Traktowano je jak reproduktorki, które miały dostarczać białym panom nowych niewolników. Jeśli zajmowały się dziećmi, to na ich własne nie dawano im czasu (najczęściej zresztą je odbierano i sprzedawano), zmuszając je do opieki nad dziećmi białego państwa. Po zniesieniu niewolnictwa większość Afroamerykanek nadal nie mogła pozwolić sobie na bycie gospodyniami domowymi i pracowała zarobkowo, na Amerykańskim Południu głównie jako służące. Także powojenny American dream domku na przedmieściach ich nie dotyczył. 

Tyle że amerykański komentariat pomija sobie radośnie doświadczenia mniejszości, zakładając, że sytuacja białych gospodyń z klasy średniej czy - we wcześniejszej perspektywie - żon w miarę zamożnych farmerów, była uniwersalna. A taka narracja nie przystaje do bardzo wielu regionów. Również do doświadczenia klas ludowych z Europy Wschodniej. 

Myślicie, że polskie chłopki mogły się zajmować jedynie domem i dziećmi? Te ubogie, a więc większość z nich, raczej nie. Kobiety pracowały w polu, opiekowały się zwierzętami, wytwarzały produkty. Często była to po prostu konieczność. Nie uważano, że kobiety są delikatne i czułe, więc powinny się poświęcać bobaskom li i jedynie. Uważano je za tanią siłę roboczą. I taką tanią siłą roboczą, wbrew romantyzującym konserwatywnym mitom, były i nadal są również kobiety z dziećmi. 

I na koniec rzucę wam takim dowodem anegdotycznym: moje babcie były gospodyniami domowymi w PRL-u, jedna na wsi, druga w mieście. Ta pierwsza nie pracowała tylko w domu, pracowała też w gospodarstwie. Obie łączy to, że i tak więcej czasu poświęcały domowi niż dzieciom, co przyznają moi rodzice. Ani z mojej strony, ani ze strony moich rodziców to nie jest oskarżenie wobec babć. To tylko taka uwaga, że jeśli w rodzinie tylko jedna osoba wykonywała regularne obowiązki domowe, siłą rzeczy nie zostawiało to jej wiele czasu na jakościowy czas z dziećmi. 


wtorek, 24 września 2024

W Polsce ma się dobrze rasizm prewencyjny.

 Rasizmem prewencyjnym nazywam rasizm na wszelki wypadek. Jak to uroczo ujął pewien komentujący “lepiej być rasistowskim teraz, żeby nas potem nie zdominowali”. Tak, chodzi dokładnie o to - że prawa człowieka dla osób z Globalnego Południa trzeba zawiesić. Tak na wszelki wypadek.

Najnowszą odsłoną rasizmu prewencyjnego w Polsce są tzw. patrole obywatelskie. No bo wiecie, osoby, które nie wyglądają wystarczająco biało i polsko, trzeba monitorować. Tak na wszelki wypadek. Patrole te zaczęły się od tego, że w Śremiu w trakcie bójki czterech Kolumbijczyków i jeden Argentyńczyk poraniło dwóch Polaków butelkami. Polacy między sobą też miewają takie bójki, ale jeśli przestępstwo jest polsko-polskie, tłumaczymy je cechami osobniczymi. Jeśli przestępstwo na osobie z Polski popełnia ktoś z Globalnego Południa, nie jest to cecha osobnicza, tylko kulturowa. Wszyscy Latynosi są tacy, wszyscy migranci są tacy, musimy się chronić, itd., itd.

Na wszelki wypadek. Na wszelki wypadek trzeba powtarzać dehumanizające narracje po tysiąc razy, aż uwierzymy, że uchodźcy i imigranci o ciemnym kolorze skóry, zwłaszcza mężczyźni, to nie ludzie, tylko orkowie z Mordoru.

I ja rozumiem, skąd się bierze to myślenie “na wszelki wypadek”, poza wybiórczym interpretowaniem danych zdarzeń. Kobiety boją się przemocy s*ksualnej, ale boją się też przyznać, że w 80% przypadków ta przemoc spotka je od kogoś, kogo znają. I ten ktoś, kogo znają, to nie ktoś znany z widzenia, tylko partner, szef, czy kolega z pracy. Łatwo taki strach przerzucić na figurę obcego i oblec się w prewencyjny rasizm (“muszę być rasistką, żeby bronić praw kobiet przed mniejszością muzułmańską”).

Inny aspekt tego strachu jest taki, że nadal czujemy się społeczeństwem na dorobku, więc np. gdy chodzi o migrację, nie ufamy ludziom, którzy zostawiają wszystko z powodu wojen i biedy, które dla nas są tak daleko. Dlatego również nie ufamy komuś, kto potrzebuje pomocy od państwa. To nie tylko rasizm - to także klasizm, strach przed osobami, które statystycznie są bardziej narażone na ubóstwo niż zasiedziali mieszkańcy danego kraju. 

poniedziałek, 2 września 2024

Wojenki kulturowe niczego nie wnoszą do dyskusji o popkulturze.

No dobrze, to dlaczego zatem często piszę o aferach castingowych? Właśnie dlatego, że wierzę, że jakość filmu czy serialu należy oceniać na podstawie scenariusza, aktorstwa, montażu itd., a nie na podstawie koloru skóry syrenki czy płci Liet Kynes(a). Pewnie, pisałabym więcej o takich techniczno-artystycznych aspektach, ale one, nawiasem mówiąc, bardziej nadają się do blogu lub profilu poświęconego stricte popkulturze.

No dobrze, ale wiecie, co byłoby fajne? Byłoby fajnie, gdyby kiepskie lub przeciętne produkcje, które wychodziły mniej więcej po 2015 roku, krytykowano właśnie za kwestie techniczno-artystyczne, a nie za to, że są za bardzo “woke”. Byłoby też fajnie, gdyby komentariat nie ulegał teoriom spiskowym w rodzaju “«Chłopi» byli za bardzo biali na Oscara”. No bo wiecie, w takim “Oppenhaimerze” grali przecież sami Czarni i lesbijki na wózkach.

W obecnym kontekście kulturowo-politycznym dochodzimy do sytuacji, w której nawet jak powiesz, że owszem, serial x ci się nie spodobał z powodu np. kiepskiego scenariusza, niedopracowanych dekoracji i średniego aktorstwa, to dostaniesz odpowiedź, że to wszystko wina obsady zatrudnianej za różnorodność, a w ogóle to promocja LGBT+ za 9.99. I jak to rozumieć? Że np. jakby “Akolita” był o białych heteroseksualnych chłopakach, to magicznie poprawiłby się scenariusz, tempo narracji, lore i aktorstwo? 

Sorry, ale to medium tak nie działa, chociaż wielu “fanów” chciałoby, żeby tak było. Potem dostajemy niemerytoryczną krytykę i właściwie zero dyskusji na temat artystycznej i technicznej strony filmów, gier i seriali. Oczywiście są kanały czy blogi, które potrafią krytykować merytorycznie (tak, lewaki nie mają obowiązku lubić “Pierścieni Władzy”). Dla mnie to np. Zwierz Popkulturalny albo kanały Bez Schematu i Mistycyzm Popkulturowy. Tylko że różni obuŻeni spod znaku Drwala Rębajło mają niestety większą widoczność. 


poniedziałek, 19 sierpnia 2024

“Mnie nic za darmo nie dali” to najpopularniejsza klasistowska narracja w Polsce.

 “Jak miał_m źle, to ty też masz mieć źle.” Niestety taka logika odpowiada wielu Polkom i Polakom. Zauważcie jak wiele osób na propozycje zmian reaguje argumentem “mnie nie dawali, to dlaczego teraz mają dawać”. Więcej akademików, na przykład. Jakieś ułatwienia dla osób na studiach. O nie, tak nie wolno. A w ogóle najlepiej, żeby studia były płatne same w sobie, bo mówią, że w Stanach to działa, przecież tam jest tak elytarnie.

Nie to, żeby osoby z takim mindsetem wykazywały się dla odmiany zrozumieniem dla ludzi bez wyższego wykształcenia. No nie. Np. osoby pracujące fizycznie w takich narracjach zanikają, bo przecież trudno sobie wyobrazić, że ktoś z klasy ludowej pracuje rzetelnie i efektywnie po szkole średniej czy zawodowej. Są albo osiemsetplusy na zasiłku, albo magistry. Nic innego nie ma.

No właśnie. Słynne osiemsetplusy. Co jak co, ale to świadczenia rodzinne królują w “dlaczego teraz dają”. Co z tego, że świadczenia tego rodzaju są normą w Europie Zachodniej, w tej Europie, do której ponoć aspirujemy. Co z tego, że nie ziściły się scenariusze z przepijającymi rodzicami i kobietami rezygnującymi z aktywności zawodowej. Wcześniej świadczeń nie było, to teraz też nie powinno być.

A wiecie, o czym to wszystko świadczy? O resentymencie. O darwinizmie społecznym z czasów transformacji, który się nam mocno zakodował. “Pies ogrodnika - sam nie zje i drugiemu nie da”. Wielu ludzi lubi być takimi psami. 

wtorek, 13 sierpnia 2024

“Gwiezdne wojny” i spreparowane oburzenie na mniejszości

 O spreparowanym oburzeniu porozmawiamy na przykładzie franczyzy “Gwiezdnych Wojen”, zwłaszcza tego, jak niepowodzenia i niewypały zwalano w ostatnich latach na osoby PoC i kobiety.

Ostatnio uświadomiłam sobie, że na logikę pierwszoplanowa postać Finna w trzeciej trylogii nie powinna nikogo oburzać i prowokować komentarzy o wciskaniu Czarnych na siłę i upadku białej rasy w kosmosie. Lando w pierwszej trylogii nikomu nie przeszkadzał. A w science fiction jako takim już w latach osiemdziesiątych był np. Geordi LaForge w “Star Trek: Następne pokolenie”. Co więcej, podobnie jak John Boyega, grający tę rolę LeVar Burton ma ciemnobrązową skórę i rysy twarzy, które nie wpisują się w eurocentryczne kanony (ponoć to miało odrzucić “fanów” od postaci Finna). Osoby oglądające “Następne pokolenie” jakoś nie odrzucało. Dodajmy, że Geordi miał też wątki romantyczne z białymi kobietami, ale jakoś nikt wtedy nie straszył upadkiem białego człowieka™. Potem Star Trek dał nam również Czarnego kapitana stacji kosmicznej. Dlaczego wtedy nie było oburzenia? Bo oburzenie się nie opłacało. 

Tak samo Rey nie była przecież pierwszą bohaterką filmu o, nazwijmy to, przygodowej fabule. W gruncie rzeczy w latach dziesiątych XXI wieku widownia nie powinna była się dziwić, że filmy o “przygodowej” fabule mogą opowiadać zarówno o mężczyznach/chłopakach, jak i o kobietach/dziewczynach. 

Pisałam, że oburzenie się nie opłacało. Ale zaczęło się opłacać w epoce Gamergate, MAGA, fake newsów i teorii spiskowych na temat Wielkiego Zastąpienia. W takich czasach wyszła ostatnia trylogia i w takich czasach wychodzą seriale z uniwersum - i te jakościowo dobre, i te jakościowo złe. W tych tekstach kultury, niezależnie od ich jakości, jest więcej kobiet i osób PoC niż kilkadziesiąt lat temu. A skoro jest ich więcej, to w razie niewypału zawsze można znaleźć winnego. 

poniedziałek, 15 lipca 2024

Bardziej boję się konkordatu niż kalifatu.

 


Wiecie, jak dobrze mamy w Polsce? Mamy dobrze, bo polskim kobietom nie grozi kalifat, a Francuzkom czy Szwedkom to już tak. Nie wiem wprawdzie, jak w jakimś europejskim kraju miałby zostać wprowadzony kalifat, bo tamtejsze mniejszości muzułmańskie ani nie mają takiej woli politycznej, ani nie są na tyle duże demograficznie, żeby coś takiego się mogło się wydarzyć. Nie wspominając o tym, że potrzeba by było kalifa... Takie rządy w jakimś kraju Europy Zachodniej są równie prawdopodobne, co rządy Padyszacha Imperatora.

No dobrze, ale pewnie domyślacie się już, co symbolicznie mają pokazywać moje memiczne mapy? Zwłaszcza prawica straszy nas mało prawdopodobnym zagrożeniem by odciągnąć naszą uwagę od realnych problemów. To nie przypadek, że strefami szariatu straszą ugrupowania, które same nie mają nic przeciwko temu, żeby religia dyktowała prawo... Byle był to katolicyzm. Mamy realny problem od ponad trzydziestu lat - układy z Kościołem hamują prawa reprodukcyjne Polek i nie tylko. Ale zawsze można przecież nas nastraszyć. Może i żyjemy w państwie tylko nominalnie świeckim, ale nie grozi nam kalifat, nie co to na tym Zgniłym Zachodzie. 

Polecanki wewnątrzblogowe

Skoro już tu jesteście...

... To zapraszam was do wypełnienia kilku ankiet. Nie przejmujcie się, jeśli nie będziecie w stanie rozpoznać postaci historycznych, których...