Tutaj znajdziecie antyrasizm, antyklasizm, historię osób koloru i pozaeuropejskich cywilizacji oraz postkolonialne spojrzenie na (pop)kulturę.

sobota, 25 maja 2024

Ekranizacja “Diuny”, czyli blaski i cienie polityki reprezentacji

 Mam dla was trochę głębszą refleksję dotyczącą ekranizacji “Diuny” przez Denisa Villeneuve'a. W sumie dobrze ona pokazuje, co się sprawdza we współczesnym koncepcie reprezentacji, a w jakich kwestiach on zawodzi.

Problemem tej ekranizacji - bez względu na świetną muzykę i zapierające dech w piersiach wybrane sekwencje i krajobrazy - jest bardzo bezpieczne podejście do włączania pozaeuropejskich motywów. No dobrze, niech będzie, że ten Herbert się inspirował Azją Zachodnią i Afryką Północną. No dobrze, zostawimy najważniejsze terminy po arabsku/inspirowane arabskim, bo to brzmi efektownie - Mahdi, Muad'Dib, Szej Hulud. No dobrze, niech statyści będą z regionu, i niech Chani ma przyjaciółkę, którą gra aktorka pochodzenia arabskiego. Ale żeby wzorować fremeński na arabskim? Żeby osoby z regionu dostały naprawdę istotne role wśród fremeńskich postaci? No bez przesady.

Tak jak kiedyś wspominałam, takie przekierowywanie i rozwadnianie inspiracji Herberta wcale nie chroni przed islamofobią. I tak, reżyser miał do tego prawo. Mógł podążyć ścieżką innych wyobrażeń. Tylko że wskazanie, że w powieściowej “Diunie” jest więcej elementów związanych z Azją Zachodnią i Afryką Północną, to nie czepialstwo. Mamy prawo żałować, że w filmach wykorzystano je w mniejszym stopniu.

Zachodzi tutaj jeszcze inne ciekawe zjawisko. Trudno nie odnieść wrażenia, że dla wielu osób na widowni pozaeuropejskie inspiracje są “takie same”. Dlatego to, że postaci Liet Kynes czy Dżamisa są Czarne nie wywołały takiego oburzenia, jakie powstałoby, gdyby umieszczono je w bardziej “biało” kodowanym settingu. Kolor skóry Chani też w sumie przeszedł bez echa (pewnie dlatego, że typem urody blisko jej do białości). Nie bez echa przeszła jednak jej osobowość.

To ciekawe, że postać, która ani nie wypowiada się, ani nie zachowuje się anachronicznie na tle świata przedstawionego (nawet nie mówi językiem czwartej fali feminizmu, smuteczek), została okrzyknięta woke podróbką tej dobrej, książkowej Chani. Najwyraźniej kobieta wygadana i rezolutna zawsze będzie za bardzo woke, nawet jeśli twórcy filmów wiarygodnie wpletli do nich zmiany. A refleksja nad tym, czy oznaką emancypacji zawsze musi być równanie do męskich aktywności i chwytanie za broń? Czy lekarka albo rzemieślniczka byłaby mniej wyemancypowana? Oj, to pewnie już zbyt skomplikowane. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecanki wewnątrzblogowe

Skoro już tu jesteście...

... To zapraszam was do wypełnienia kilku ankiet. Nie przejmujcie się, jeśli nie będziecie w stanie rozpoznać postaci historycznych, których...