Jeszcze kilkanaście lat temu w literaturze młodzieżowej bardzo popularne były dystopie (nie mylić z postapo, chociaż wiele tekstów kultury nakłada na siebie te elementy). Dzisiaj, jeśli np. mówimy o ekstrapolacji niedalekiej przyszłości, bardziej popularne wydaje się postapo (co jakoś mnie nie dziwi).
Dlaczego młodzieżowe dystopie nie przyciągają już tyle uwagi? Moim zdaniem dlatego, że dostrzegłyśmy, jak bardzo scenariusze coraz bardziej wymyślnych podziałów odbiegają od faktycznej dystopii, która dzieje się na naszych oczach. Wizje tego, że w przyszłości miano by dzielić ludzi ze względu na cechy charakteru/robienie sobie tatuaży/whatever są po prostu śmieszne i naiwne w porównaniu z tym, co obserwujemy tu i teraz.
Kolejne wojny. Ludobójstwo w Palestynie, w Sudanie, w Kongo. Katastrofa klimatyczna. Kryzys uchodźczy. Nekropolityka na granicach Europy. Aresztowania osób, które ośmielają się protestować przeciwko ludobójstwu. Aresztowania osób, które ostrzegają przed katastrofą klimatyczną. Inwigilująca sztuczna inteligencja. To jest prawdziwa dystopia.
Nie oznacza to, że wiele osób autorskich tego nie przewidziało, i że nie ma mądrych dystopii, które opowiadają o katastrofie klimatycznej, nasilającym się rasizmie, czy wielokryzysie. Tylko że jeśli chcecie poczytać takie dystopie, radziłabym wam jednak sięgnąć po twórczość Octavii S. Butler, Johna Brunnera, albo Ursuli Le Guin zamiast po “Dotyk Julii” czy “Niezgodną”. I nie, nie znaczy to, że młodzieżowe dystopie to był/jest jakiś chłam. Tylko większość z nich nie jest społecznie wiarygodna.